Spaceruję sobie po mieście, przyglądam się ludziom i różne
myśli przychodzą mi do głowy. Ostatnio szczególnie jedna natrętna
myśl nie daje mi spokoju. Doszedłem do wniosku, że życie społeczne
ludzi na dobrą sprawę niewiele się różni od życia społecznego
zwierząt. Socjologowie zaraz pewnie się obruszą. "Jak
to? Przecież zasadniczą różnicą między życiem społecznym zwierząt
a ludzi jest to, że społeczeństwo ludzkie tworzy normy zachowania
wynikające nie z instynktów i popędów, ale z nakazów i zakazów"!
Akurat!
Otóż nic właśnie, jak mawiał Jerzy Dobrowolski w skeczach
Marii Czubaszek. Podam wam najprostszy przykład. Wyobraźcie
sobie chodnik, który okrąża spory trawnik. Wytyczono go po
to, by przechodnie nie zadeptali zasianej trawy. Żeby powstał
w ten sposób sympatyczny skwerek. Czy przechodnie będą spacerować
tym chodnikiem? Ależ skąd! Wydepczą nową ścieżkę, bo tak jest
łatwiej i bliżej. Po prostu - na skróty.
Taki obrazek nieodparcie kojarzy mi się ze stadem krów, które
zmierza do wodopoju. I krowami i ludźmi w tym przypadku kieruje
instynkt, a nie nakazy i zakazy. Mimo że czasem widuje się
tu i ówdzie tabliczki z napisem "Nie deptać trawników".
Równie często zdarza mi się oglądać różnych dżentelmenów
(prawie nigdy - kobiety) obsikujących drzewa w parku, albo
klatki schodowe. Fizjologia zwyciężyła? Czy może instynktowna
potrzeba zostawienia po sobie śladu? To ostatnie z pewnością
dotyczy młodziaków ze sprayami. Ich kolorowe bazgroły na murach
zdają się ostrzegać: "Uważaj, to mój teren, moja ściana".
Nie mam już zatem żadnych wątpliwości, panie i panowie. Człowiek
nie tylko pochodzi od zwierzęcia, człowiek po prostu jest
zwierzęciem. Nie ma się co obrażać. To nie obelga, to stwierdzenie
faktu. Choć miło się uważać za istotę stojącą ponad wszelkim
stworzeniem. Cóż, ja na wszelki wypadek co dzień rano sprawdzam,
czy już rośnie mi ogon...
|