Okładka - Jest taka sprawa... - Sprawy i zlewy - Tu byłem... - Podgląd - Podsłuch
Wizja lokalna - Zasady współpracy - Archiwum - Sprawcy

 



SKOPANY JAMES BROWN

Plastuch



 


Kocham Jackie Chana. Uważam, że jest on jedną z najwybitniejszych postaci współczesnego kina. Filmy z jego udziałem są kwintesencją sztuki filmowej. Czymże jest kino? To tylko jarmarczne kuglarstwo, przez niektórych dziwnych ludzi wyniesione do rangi sztuki. Ironia polega na tym, że filmy, które lokują kino tam gdzie jest jego miejsce, określane są pogardliwie jako "produkcje klasy b". Nie ma co udawać, kinu bliżej jest do cyrku niż do salonu albo filharmonii.
Jackie Chan kuglarstwo uprawia w sposób, który olśnił mnie już kilkakrotnie. Nie jestem pewien, ile filmów z jego udziałem widziałem. Ostatnio "Godziny szczytu". Poprzeczka postawiona więc dość wysoko. Niestety "Smokingiem" Chan zdecydowanie obniżył loty.

Obłąkany biznesmen Banning (Ritchie Coster) pragnie zmonopolizować produkcję wody mineralnej na świecie. Zamierza zatruć kilka ujęć wodnych, zmuszając ludzi do kupowania tylko jego butelkowanej wody. W tę aferę zupełnie przypadkowo wplątany zostaje taksówkarz James Tong (grany przez Jackie Chana). Jak nietrudno się domyślić, na Tongu spoczywa los całego świata. Ludzkość można uratować tylko dzięki celnie wymierzonym kopniakom. Do tego bzdurnego scenariusza dołożony zostaje jeszcze tytułowy smoking - czyli rodzaj współczesnej zbroi kierującej ruchami osoby na którą została założona. Stężenie głupoty na minutę filmu jest tutaj trudne do zniesienia. I właśnie ta głupota przyćmiewa wszystko, co mogłoby się w tym filmie podobać. A są to: autoironiczny humor Jackie Chana (choć i tak momentami jednak przyciężkawy - "my name is Tong, Jimmy Tong") i jak zwykle fenomenalne sceny walki, albo raczej cyrkowej akrobatyki.

Blasku filmowi dodaje epizod z udziałem Jamesa Browna. Tak tak! Król soula wystąpił w "Smokingu"!!! Miłośnicy funky do kina powinni iść na klęczkach. Zresztą scena, w której Jackie Chan udaje Jamesa Browna śpiewając "Sex Machine", jest najlepszą w całym filmie. Z pewnością ten fragment znajdzie swoje miejsce w historii kinematografii. Tylko czy dla tych 3-4 minut warto iść do kina?
To, co dobre w "Smokingu", to jedynie epizodziki, małe fragmenty, żarty, efektowne sceny, które nie zmieniają ogólnego wrażenia. A ja z kina wychodziłem z uczuciem zażenowania. Czułem się głupio sam przed sobą, że poszedłem na taki film. Tego wrażenia nie zmieniła nawet partnerka Chana, słodziutka Jennifer Love Hewitt. Można sobie odpuścić. Sorry, Jackie Chan.

 

Góra
 
Okładka



www.sprawa.pl
Wszelkie prawa zastrzeżone