"Bez przedawnienia" to zupełnie typowy thriller
sądowy. Jak to zwykle bywa, kluczową postacią jest obrońca.
Tutaj mamy ich dwóch, a w porywach nawet trzech. Jak zwykle
obrońca jest emocjonalnie związany z oskarżonym. Jak zwykle
oskarżony wydaje się nie mieć żadnych szans. Jak zwykle proces
kończy się pomyślnie dla oskarżonego. Trudno nie dostrzec
podobieństw do tuzina innych filmów z tego gatunku. Są też
pewne różnice. Oskarżony odpowiada za zbrodnie wojenne dokonane
w późnych latach 80-tych w Salwadorze. Jego przeciwnik nie
jest spersonifikowany. Jest nim cała armia - a nie jej przedstawiciel
w postaci chociażby oskarżyciela. Na bohaterów co rusz spadają
jakieś nieszczęścia, z próbą zabójstwa włącznie. Nie wiemy
- i nie dowiadujemy się przez cały film - kto za tym stoi.
Nie oglądamy twarzy oprawców. Tym sposobem armia zostaje pokazana
raczej jako struktura mafijna niż narzędzie demokracji. Wróg
pozostaje bezimienny.
"Bez przedawnienia" nie jest filmem wtórnym i jest
to zasługa pary aktorów grających główne role. Ashley Judd
gra żonę oskarżonego. Claire Kubik sama jest prawniczką, więc
bierze sprawy we własne ręce. Piękna dojrzała kobieta wobec
swych adwersarzy jest butna i pewna siebie, pod tą maską kryje
się jednak rozpacz i desperacka próba ratowania męża przed
stryczkiem. Judd wspaniale oddaje swą grą to rozdwojenie.
Morgan Freeman wcielił się w postać wojskowego prawnika, alkoholika
na odwyku, który jest "na odstawce". Wiąże koniec
z końcem dzięki klientkom - panienkom lekkich obyczajów. Dla
Charlesa Grimesa propozycja pracy przy sprawie niesłusznego
posądzenia o zbrodnie wojenne jest darem losu. Flegma Freemana
i jego twarz z wiecznie przyklejoną troską dają poczucie,
że była to rola napisana specjalnie dla niego. Szkoda, że
ta postać nie została choćby troszeczkę rozszerzona. Zmaganie
się z alkoholizmem mogłoby być pretekstem do śmielszych refleksji,
a nie tylko skromnym epizodzikiem.
"Bez przedawnienia" to film "oszczędny".
Nie ma tu fajerwerków. Zdecydowana większość filmu rozgrywa
się w trzech wciąż tych samych pomieszczeniach. Prawie wcale
nie ma scen plenerowych. Mimo wszystko akcja wciąga. Nie powiem,
żebym obgryzał palce z nerwów, ale i tak jest całkiem nienajgorzej.
Zakończenie chyba nawet powyżej średniej hollywoodzkiej. W
sumie zupełnie przyzwoity film, na który bez ryzyka można
zaprosić do kina w niedzielny wieczór i dziewczynę i rodziców.
Teściów też.
|