Zimą w działach i rubrykach podróżniczych widać dwie tenencje.
Albo podkreśla się zalety ośnieżonych stoków i tęgiego mrozu
(czyli zachęca do narciarskich eskapad), albo z rozrzewnieniem
wspomina lato (ciepełko, ciepełko, i jeszcze raz ciepełko).
Ja wybieram tę drugą możliwość. Chociaż nie jestem zmarzlakiem,
to jednak wolałbym trochę się wygrzać w promieniach słońca
- mam już dość grypy, przeziębień, i innych paskudztw. Za
oknem temperatura spada, ale ja myślami jestem już nad Morzem
Śródziemnym.
Capri - wyspa tyleż legendarna, co droga. Walą tu każdego
roku tysiące turystów, jednak przeważnie na jeden dzień, a
właściwie na parę godzin. Ot, przypłynąć, pospacerować, coś
kupić, coś zjeść, pocztówkę wysłać - i z powrotem. Powiedzmy
sobie szczerze: jedna, góra dwie takie wycieczki wystarczą,
żeby móc powiedzieć, że zna się Capri jak własną kieszeń.
Agnieszka i ja przypłynęliśmy z Sorrento. Prom płynie niecałą
godzinę i przybija do portu Marina Grande. Stamtąd do miasta
Capri można się wspiąć drogą i schodami, albo - tak jak my
- wjechać kolejką linową. Wzgórze jest strome, a na jego zboczach
rozsiadło się mnóstwo kolorowych domów. Na szczycie okazało
się, że to wcale nie szczyt... krajoznawczych możliwości wyspy.
Miasto, początkowo sprawiające miłe wrażenie, jest w rzeczywistości
dość nudne. Wypuściliśmy się zatem "w plener". Pół
godziny spacerku i znaleźliśmy się przed Arco Naturale - skalnym
łukiem wyrzeźbionym przez erozję. To prawdziwy cud! W dole
widać brzeg morski, wokół bujna roślinność - przez chwilę
można zapomnieć, że stoi człowiek na wyspie zatłoczonej przez
turystów i snobów.
Warto też obejrzeć resztki willi Tyberiusza - Villa Jovis.
Choć tak naprawdę niewiele z niej zostało. Natomiast zdecydowanie
odradzam wyprawę do Lazurowej Groty. Drożyzna, jak jasna cholera!
Lepiej obejrzeć ją sobie na zdjęciach lub filmach. A tak w
ogóle to bardziej podobało mi się Sorrento.
|