Okładka - Jest taka sprawa... - Sprawy i zlewy - Tu byłem... - Podgląd - Podsłuch
Wizja lokalna - Zasady współpracy - Archiwum - Sprawcy

 



CHÓRZYSTA NA DALEKIM WSCHODZIE

Jarosław Szczepanek



 

 

 

 


W połowie roku moje marzycielskie plany nabrały regularnych kształtów: Akademicki Chór Politechniki Śląskiej jedzie do Korei na Olimpiadę Chóralną 19-27 listopada 2002 w Busan! Przez długie tygodnie trwają dodatkowe próby; jedyni reprezentanci Polski nie mogą pójść śladem polskich piłkarzy! Pod koniec września dociera do nas radosna wiadomość: oprócz nas jedzie do Korei Akademicki Chór Uniwersytetu Gdańskiego i Katedralny Chór "Cantate Deo" z Koszalina.
Plan podróży rodzi się w biegu. Tuż przed wyjazdem okazuje się, że koreańskie autobusy są za małe i 7 osób musi podróżować z lotniska Inchon pod Seulem do Busan innymi środkami komunikacji. Kolega z chóru organizuje 7-osobową ekipę śmiałków. Do Seulu jedziemy zatem fantastycznym, szczęśliwie znalezionym małym vanikiem, "czule" się gniotąc (bez wątpienia koreańczycy są mniejsi). W drodze słuchamy barwnych opowieści: na przykład wiadukt nad autostradą okazuje się zaporą przeciw czołgom z Północy, w chwili ataku mają zostać zdetonowane materiały wybuchowe i kilkanaście ton żelbetu zabarykaduje autostradę. Wjeżdżając do Seulu obserwujemy olbrzymie góry - zrekultywowane wysypiska śmieci. Pierwsze ogólne wyobrażenie o mieście: wielka wioska zbudowana bez ładu i składu, niska zabudowa i wieżowce.
Dojeżdżamy na dworzec kolejowy. Jest piątek i są tylko 3 bilety do Busan na najbliższe 3 dni. W Korei w pociągu wolno zajmować tylko miejsca siedzące, na dodatek przy wejściu na peron trzeba okazać bilet, a przy wychodzeniu na stacji końcowej ów bilet oddać. Bierzemy to co jest i polskimi czekoladkami próbujemy przekonać Koreankę z informacji do dalszych poszukiwań. Mamy tu wrócić za kilka godzin, z nadzieją na kolejne 4 bilety. W tym czasie udajemy się na mały rekonesans po okolicy. Pod ambasadą amerykańską pełno służb porządkowych, obawy przed zamachami terrorystycznymi i kolejnymi manifestacjami. Dojeżdzamy do ambasady Polski i udajemy się do pobliskiego muzeum historii Korei. Olbrzymie bogactwo eksponatów - niestety większość opisana po koreańsku, czyli w "krzaczkach". Ogólnie znajomość języków obcych kuleje. Próby podjęcia dialogu po angielsku w większości przypadków kończą się pięknym uśmiechem rozmówcy... Dzielnica rządowa jest pełna tajniaków, budek strażniczych etc., wyczuwa się stan ciągłego zagrożenia rozruchami.

Wieczorem wracamy na dworzec... Uff... są cztery bilety. Uspokojeni wyruszamy - Chlip, Tenor i ja - na nocne zwiedzanie Seulu. Wbrew pozorom to najlepsza pora na zapoznanie się z nieznanym, obcym i być może niebezpiecznym 9-milionowym miastem. Idziemy prosto przed siebie, z zamiarem obejścia centrum dużym kołem. Urzeka mnie niesamowita ilość kolorów, zapachów i nowych wrażeń. Co krok jakaś mała knajpka. Na ulicy mimo późnej pory pełno ludzi wychodzących w radosnym stanie z restauracji, hoteli i innych przybytków. Metro i komunikacja już nie funkcjonują, więc wszyscy walczą o taksówki.
To co od razu dziwi, to zupełnie inny stosunek do dotyku. Prawie wszyscy mężczyźni i kobiety czule obejmują się na ulicy lub prowadzą za ręce, bez erotycznego podtekstu znanego w świecie Zachodu. W trakcie tej nocnej wędrówki mapa Seulu okazuje się nic nie wartym świstkiem papieru. Widać uczyli się kartografii od Sowietów z czasów realnego socjalizmu. Jeśli jest skrzyżowanie, to na mapie go nie ma, ulice prostopadłe nie są prostopadłe. Pomagają nam w końcu tubylcy i jakimś cudem odnajdujemy drogę na dworzec... Mijamy nocnych dostawców ryb i owoców morza. Niesamowite wrażenie robią duże sześciany suszonych ryb leżące sobie na chodniku - świeży towar na poranne zakupy, a co z higieną?
Ulice w tej części miasta zaczynają przypominać Nowy Jork. Zaczyna się odczuwać serce wielkiej Metropolii. Na ulicach tyle samochodów, co na Marszałkowskiej w samo południe. Niespodziewanie wkraczamy do dzielnicy Czerwonych Latarń. Przechodzimy przez nią unikając nagabujących nas Koreańczyków. Przed 3.00 docieramy na dworzec. Kilka godzin trwania w półśnie na małych krzesłach - i już jedziemy do Busan. Kelner roznosi po pociągu pudełka z jedzeniem - z kształtu przypominają pizzę, jednak w środku ukazują się koreańskie śmierdzące przysmaki z owoców morza.

CIĄG DALSZY W NASTĘPNYM NUMERZE

 

Góra
 
Okładka



www.sprawa.pl
Wszelkie prawa zastrzeżone