Chciałabym poruszyć, może drażliwą nieco, kwestię popularnego
zbierania pieniędzy na ulicy. I nie o samo żebranie bynajmniej
mi chodzi (bo to już inna sprawa), lecz o tych wszystkich
nagabywaczo-naciągaczy, sprzedających krzyżówki / maskotki
/ kolorowanki (niepotrzebne skreślić) i Bóg wie, co jeszcze,
by pomagać chorym dzieciom. Rozumiem, że to szczytny cel i
sama, gdy tylko mogę, wspieram różne fundacje i organizacje,
takie jak Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy, Czerwony Krzyż,
Pajacyk itd. Wiem przynajmniej, że to nie żadne podejrzane
instytucje, i że pieniądze z całą pewnością trafią do dzieci,
a nie kieszeni "zbieracza". Ale krew mnie zalewa,
kiedy widzę stojącego na rogu ulicy młodego, silnego mężczyznę,
dzierżącego w łapie puszkę i machającego mi przed nosem jakąś
plakietką, z której i tak nie mogę nic odczytać, bo to małe
i niewyraźne. Zająłby się taki porządną pracą, a nie sterczeniem
i wyłudzaniem.
Gdy tylko widzę podobnych facetów (średnio nawet trzy razy
w tygodniu) staram się omijać ich jak najszerszym łukiem.
Byle tylko nie musieć wysłuchiwać, jaka to piękna jestem i
czy nie chciałabym ich wspomóc, kupując zachwalany przez nich
towar. Czasem się na takiego przypadkowo napatoczę, wtedy
już stanowczo mówię: "Nie, dziękuję" i idę dalej,
starając się nie słyszeć dobiegających za mną okrzyków: "A
może jednak?!".
O ile jestem jeszcze w stanie znieść owych "komplemenciarzy"
poprzez ignorowanie tego specyficznego gatunku, to już zupełnie
nie znoszę natręctwa i chamstwa. Byłam niedawno z koleżanką
w Krakowie. Spacerowałyśmy po rynku, kiedy w pewnej chwili
podszedł do nas niewiele starszy chłopak, rzucając hasło:
"Ej, młode, zbieram...". Nie dosłyszałam reszty,
bo od razu skoczyło mi ciśnienie. Starając się opanować, powiedziałam:
"Nie mamy pieniędzy", co akurat było prawdą, bo
odwiedziłyśmy przedtem kawiarnię. Bezczelny naciągacz odezwał
się w bardzo niekulturalny sposób: "Nie kłamcie! Na pewno
macie w p***u kasy". Chwileczkę! Po pierwsze, co mu do
zawartości mojego portfela? Po drugie to ja jestem ofiarodawcą
i z odruchu serca oraz własnej, dobrej, NIEPRZYMUSZONEJ (sic!)
woli wspomagam innych. Zdenerwowałam się, odburknęłam w zamian
mniej obraźliwe "Spadaj" i poszłam. Ciekawe, czy
facet cokolwiek zebrał, jeśli do każdego przechodnia odzywał
się w podobny sposób.
Po tej historii obiecałam sobie nie rzucić już ani grosza
pojedynczym naciągaczom, a pieniądze wpłacać jedynie na konta
organizacji. W końcu to one są instytucjami charytatywnymi,
nie ja, która - wrzucając pieniądze komu popadnie - wkrótce
zbankrutowałabym. Tak więc facetów z puszkami nadal omijam
z daleka. Teraz jeszcze szerszym łukiem.
|