"Świat jest piękny" - mawia mój znajomy. - "Życie
też jest piękne" - dodaje (tu już przesadza). Kiedy się
tak zastanawiam nad przyczyną jego wzruszeń estetycznych,
to sobie myślę, że chodzi mu o jakiś pierwiastek tajemniczości
i potęgę przyrody. Gdyby nie one, świat nie miałby takiego
uroku, a mój znajomy nie zachwycałby się nim z naiwną szczerością
dziecka. Nie chcę przez to powiedzieć, że to głupie. I nie
wypieram się własnego podziwu dla cudów natury. Ale trzeba
to sobie uzmysłowić: oglądamy świat z perspektywy dwunożnych
istot, wzrostu od półtora do dwóch metrów, wyposażonych w
jakże niedoskonały narząd wzroku. Faktycznie widzimy więc
niewiele.
Mało kto, patrząc dajmy na to na rzekę, wyobrazi sobie setki
milionów cząsteczek tlenu i wodoru. Niewielu z nas, podziwiając
tęczę uświadamia sobie, że obserwuje światło rozszczepione
w kroplach deszczu. A samo światło? Przecież to jedynie fale
elektromagnetyczne...
Oczywiście można sobie zadać pytanie, po co widzieć więcej?
A jeśli "więcej" znaczy "za dużo"? Może
celowo ewolucja ukryła przed nami strukturę świata? W końcu
w niejednym mieście remontuje się elewacje tylko tych kamienic,
które stoją przy rynku albo deptaku. Z tyłu, tam gdzie nikt
nie zagląda, jest za to smród, bród i grzyby rosną.
Świat to chemia i fizyka. My sami również. Ludzkie myśli
i reakcje zależą od synaps, nasze uczucia wywołują hormony,
a jak pisał Bogdan Szukalski: "Wystarczy pobieżny rzut
ok na przedstawione wzory, aby stwierdzić, że (...) różnica
między kobiecością i męskością sprowadza się do jednego atomu
węgla i czterech atomów wodoru". Rany Julek! Przyznam
się, że chwilami mnie to przeraża - zwłaszcza wtedy, kiedy
mam za dużo czasu na myślenie. Ostatnio często powtarzam sobie,
że "małe jest piękne", ale coraz mniej w to wierzę.
|