Obrodziło nam ostatnio ekranizacjami literatury Philipa K.
Dicka. Po paru miesiącach od premiery "Impostora"
dostaliśmy "Raport mniejszości". Ponieważ
tym razem zabrał się za to Steven Spielberg, jest to pozycja
obowiązkowa w planach każdego kinomana. "Raport mniejszości"
można oceniać w dwojaki sposób. Po pierwsze jest to film akcji.
I tu wszystko jest OK. Aktorzy ganiają się, strzelają, kopią,
akcja jako tako trzyma w napięciu, finał zaskakuje - czyli
kinowa średnia statystyczna.
Po drugie - i ma to o wiele większe znaczenie - jest to film
fantastyczno-naukowy przypieczętowany nazwiskiem Spielberga.
Po niezwykłej "Sztucznej inteligencji" (wyśmianej
w Stanach - film okazał się za trudny dla bywalców McDonalds'a)
Spielberg spróbował wykreować niezbyt optymistyczną wizję
przyszłości. Miało to być ostrzeżenie, albo przynajmniej głos
w dyskusji nad środkami podejmowanymi dla zapewnienia powszechnego
bezpieczeństwa. Oto świat "permanentnej inwigilacji".
Kamery rejestrują każdy krok, skanery sprawdzają tożsamość
ludzi co kilka metrów, nawet poruszając się po mieście bolidami
przyszłości nie ma się wpływu na kierunek jazdy. Policja może
zmienić program - i już samochód skręca w stronę komisariatu,
zamiast domu. Człowiek z pozoru wolny - wolności właściwie
nie ma. Co więcej, te urządzenia służą nie tylko bezpieczeństwu,
mają także znaczenie marketingowe. Przy wejściu do sklepu
skaner odczytuje z siatkówi oka tożsamość klienta, a po chwili
z głośników słychać: "Dzień dobry pani Smith, przyszła
pani po następną parę butów? Polecamy...". Terror policyjny
i terror reklamowy. Czy to odległa przyszłość? Niestety nie.
Takie urządzenia już są instalowane w Stanach Zjednoczonych.
Wprawdzie odczytują tożsamość z rysów twarzy, a nie z tęczówek
- ale tak samo robią to bez pytania o zgodę kogokolwiek, wyłapując
z tłumu przypadkowych przechodniów każdą osobę.
Spielberg nie rozwija jednak problemu, jedynie pobieżnie go
prezentuje. Orwellowska wizja raczej nie zmusza do refleksji,
jest jedynie pretekstem do przedstawienia gadżetów z przyszłości.
Nie jest to film o elektronicznym totalitaryzmie, ani o łamaniu
ludzkiej godności w imię wzrostu sprzedaży. Zachęcony "Sztuczną
inteligencją" oczekiwałem, że najnowszy film Spielberga
podejmie próbę refleksji nad kierunkiem, jaki wytyczyła sobie
ludzkość. Tymczasem "Raport mniejszości" to tylko
kryminalna intryga podlana fantastyczno-naukowym sosem.
Spielberg próbował na siłę nadać swemu dziełu wymiar metafizyczny.
Mnóstwo tu odwołań do religii. Do walki z wszechmocną rządową
agencją wyruszył gorliwy katolik, pomieszczenia tejże agencji
mają nazwy odnoszące się do mistyki, motorem działania głównego
bohatera jest miłość do zmarłego syna... Ta metafizyka jest
jednak zbyt "ciosana", cokolwiek przyciężkawa. Niektórym
kluczowym fragmentom filmu towarzyszy muzyka z "Niedokończonej
symfonii" Franciszka Schuberta (przeglądanie projekcji
jasnowidzów). Pojawia się także muzyka Jana Sebastiana Bacha
(scena w celi odosobnienia) - te muzyczne odniesienia dla
masowej publiczności są już jednak kompletnie nieczytelne
i mało kto w ogóle zwraca na nie uwagę. Właściwie trudno powiedzieć
po co się pojawiły.
Gadżety to dziś za mało, by powiedzieć o filmie, że jest ciekawy.
Nachalne chwyty, które mają dowieść, że mamy oto na ekranach
film "głęboki", "niezwykły", "proroczy"
- są chybione. "Raport mniejszości" to zapętlona
historyjka z młócką na erkanie - i nic poza tym. Niestety.
|