Świat zmienił się po 11 września 2001 roku. Tak mówią wszyscy.
Jedno się jednak nie zmieniło nic a nic. Ameryka wciąż popełnia
błędy, które doprowadziły do ataków terrorystycznych. Można
nawet zaryzykować stwierdzenie, że niemal z premedytacją prowokuje
kolejne zamachy. Czyni to w dodatku w imię walki z terrorystami.
Oczywiście, skoro jest to "walka", to z zasady przewidziane
są działania obu stron. Z tej perspektywy fakt, że Osama nie
uderzył ponownie przez cały rok świadczy o tym, że jego siatka
jest słaba, a on sam jest (był?) postacią względnie marginalną.
Jest personifikacją zła, dokonaną na użytek akcji propagandowej,
mającej podnieść na duchu ugodzone społeczeństwo amerykańskie.
Minął rok, a na celownikach pojawiła się już zupełnie inna
osoba. Saddam Husajn to satrapa, który w pełni zasługuje na
los szykowany mu przez Busha i Blaira. Co więcej, żałosne
i asekuranckie reakcje innych przywódców państwowych wzbudzają
wprost podejrzenia, że ich postawa to rodzaj transakcji: "my
damy tobie spokój, a ty nam". Liczą, że terroryści ominą
ich kraje szerokim łukiem. Bardzo słusznie jeden z publicystów
zauważył, że jest to ta sama postawa jaką prezentował wobec
Hitlera premier Chamberlain. Oczywiście, gdyby terroryści
rozwalili wieżę Eiffla, reakcja byłaby inna. To obrzydliwy
przykład tchórzostwa i egoizmu.
Spór o to, czy atakować Irak, nie stanowi jednak istoty problemu.
Problemem są argumenty, jakie podnosi Bush. Atakować tego
prowincjonalnego satrapę dlatego, że buduje broń jądrową?
To jeden z największych kitów ostatnich miesięcy. Przecież
od wielu miesięcy broń jądrową ma Pakistan! Co więcej, Pakistan
przez całe lata wprost i bezpośrednio finansował talibów w
Afganistanie! Nagle ustała dyskusja na temat żałosnego generała
kierującego tym krajem, generała który władzę przejął w drodze
zamachu stanu, który nie potrafi sobie poradzić z własnymi
służbami specjalnymi udzielającymi schronienia niedobitkom
talibów z Afganistanu. Dlaczego nie mówi się o tym, że ten
człowiek nie pozwala działać w Pakistanie amerykańskiej armii,
dając w ten sposób schronienie talibom? Nagle ucięta została
dyskusja o wpływie islamskich radykałów na wojsko pakistańskie
i groźbie przejęcia kontroli nad głowicami atomowymi przez
ludzi pokroju Osamy. Dlaczego Stany Zjednoczone nie atakują
Pakistanu??? Odpowiedź jest bardzo prosta. Pakistańskie rakiety
nie dolecą do Izraela.
Parę miesięcy temu tygodnik Forum opublikował rysunek satyryczny.
Było na nim dwóch Arabów. Pod każdym podpis "islamski
fundamentalista, wpierający terrorystów". Nad jednym
był jednak napis "wróg Ameryki", a nad drugim "przyjaciel
Ameryki". Obie postacie różniły się tylko jednym detalem.
Za drugim Arabem stała beczka z ropą. Arabia Saudyjska jest
krajem, który szerokim strumieniem zasilał konta Osamy ben
Ladena. To państwo jest zaprzeczeniem wszystkich wartości,
jakie reprezentują Stany Zjednoczone. Ten kraj nie tyle stanowi
zagrożenie, co raczej to zagrożenie już spełnił 11 września
2001 roku. Czy ktoś mówi o atakowaniu Arabii Saudyjskiej?
Trudno zrozumieć intencje Ameryki. Wygląda na to, że mamy
za mało informacji, by właściwie ocenić działania. Bardziej
prawdopodobne jest jednak to, że Ameryka wciąż działa według
zasady "dziel i rządź". Na ołtarzu niejasnej sprawy
walki z Saddamem poświęciła właśnie Gruzję. Nieprzerwanie udowadnia,
że kieruje się raczej względami merkantylnymi niż deklarowaną
walką o czyjąkolwiek wolność. Na dodatek widać wprost, że
kluczowe decyzje zapadają nie w Waszyngtonie, lecz w Jerozolimie.
Tak długo, jak kolejnym prezydentom Stanów Zjednoczonych zabraknie
sił do tego, by przeciwstawić się lobby żydowskiemu, tak długo
burzone będą amerykańskie ambasady i wieżowce, palestyńskie
domy i slumsy, ginąć będą niewinni Amerykanie, niewinni Palestyńczycy
i wreszcie Bogu ducha winni Żydzi na ulicach izraelskich miast.
|