Wyobraźcie sobie ładną, zieloną łąkę. Tu i ówdzie rośnie
jakiś krzaczek albo drzewko. Wstaje nowy dzień. Promienie
wschodzącego słońca ślizgają się po liściach i źdźbłach trawy.
Po obu stronach łąki ciągną się umocnienia: z jednej - serbskie,
z drugiej - bośniackie. Pomiędzy nimi, pośrodku łąki tkwi
opuszczony okop. Właśnie do tego okopu wojna rzuca (dosłownie)
dwóch żołnierzy wrogich armii. Tak naprawdę to trzech, ale
jak się okaże, ten trzeci leży na minie i jeśli chce przeżyć,
nie możne nawet drgnąć. Pozostali dwaj też chcą wyjść cało,
więc będą musieli się dogadać. Ale jak tu współpracować, kiedy
ręka świerzbi, a pretensji mnóstwo?
Wbrew pozorom "Ziemia niczyja" nie jest filmem
o konflikcie między dwoma bałkańskimi narodami. To gorzka
satyra na działalność tzw. sił pokojowych. UNPROFOR jest tu
pokazany jako bezwładna organizacja sparaliżowana procedurami,
za którymi stoją decyzje polityczne. Nic nie wskóra francuski
sierżant, który aż rwie się do wypełniania misji, bo jego
zapał rozbije się o biurko brytyjskiego majora - kabotyna,
któremu wydaje się, że panuje nad sytuacją. Dopiero kiedy
do akcji wkroczy dziennikarka telewizyjna, żołnierze wdzieją
swoje błękitne hełmy i kamizelki kuloodporne, i ruszą tyłki.
Po to tylko, by upewnić się, że... nic nie mogą zrobić.
Mediom też się zresztą w filmie Danisa Tanovica dostaje. Na pozór relacjonują
rzetelnie wydarzenia na froncie, a jednak jeden z Bośniaków
krzyczy: "Zbijacie kasę na naszej tragedii!". I
nie sposób odmówić mu racji. Dla wydawcy dziennika najważniejszy
jest trup w okopie, wywiad z rannym żołnierzem, a już naprawdę
będzie super, kiedy ktoś kogoś zastrzeli przed kamerą.
Film "Ziemia niczyja" doskonale pokazuje, jak Narody
Zjednoczone traktowały wojnę na Bałkanach. Nikogo nie obchodziły
setki tysięcy wypędzonych, sponiewieranych ludzi, masowe groby,
małe i wielkie tragedie. Najlepiej byłoby, gdyby się tam nawzajem
powyrzynali. Żołnierze w błękitnych hełmach nie jechali do
Bośni, żeby łagodzić konflikty. "Smerfy" pełniły
tylko rolę obserwatorów. Biernych świadków bezsensownej, bratobójczej
wojny. Dlatego sierżant Marchand odejdzie bezsilny, bo gdzieś
w Europie jeden polityk dogadał się z drugim; bo Zachód woli
popatrzeć sobie w telewizji na świeże trupy niż zawczasu ocalić
żywych jeszcze ludzi. Pojazdy UNPROFOR-u odjadą, zostawiając
za sobą łąkę zrytą pociskami, ukwieconą minami i ozdobioną
zwłokami.
|