Okładka - Jest taka sprawa... - Sprawy i zlewy - Tu byłem... - Podgląd - Podsłuch
Wizja lokalna - Zasady współpracy - Archiwum - Sprawcy

 



GDZIE DWÓCH SIĘ BIJE

Łucjan Bilski



 


Wyobraźcie sobie ładną, zieloną łąkę. Tu i ówdzie rośnie jakiś krzaczek albo drzewko. Wstaje nowy dzień. Promienie wschodzącego słońca ślizgają się po liściach i źdźbłach trawy. Po obu stronach łąki ciągną się umocnienia: z jednej - serbskie, z drugiej - bośniackie. Pomiędzy nimi, pośrodku łąki tkwi opuszczony okop. Właśnie do tego okopu wojna rzuca (dosłownie) dwóch żołnierzy wrogich armii. Tak naprawdę to trzech, ale jak się okaże, ten trzeci leży na minie i jeśli chce przeżyć, nie możne nawet drgnąć. Pozostali dwaj też chcą wyjść cało, więc będą musieli się dogadać. Ale jak tu współpracować, kiedy ręka świerzbi, a pretensji mnóstwo?

Wbrew pozorom "Ziemia niczyja" nie jest filmem o konflikcie między dwoma bałkańskimi narodami. To gorzka satyra na działalność tzw. sił pokojowych. UNPROFOR jest tu pokazany jako bezwładna organizacja sparaliżowana procedurami, za którymi stoją decyzje polityczne. Nic nie wskóra francuski sierżant, który aż rwie się do wypełniania misji, bo jego zapał rozbije się o biurko brytyjskiego majora - kabotyna, któremu wydaje się, że panuje nad sytuacją. Dopiero kiedy do akcji wkroczy dziennikarka telewizyjna, żołnierze wdzieją swoje błękitne hełmy i kamizelki kuloodporne, i ruszą tyłki. Po to tylko, by upewnić się, że... nic nie mogą zrobić.
Mediom też się zresztą w filmie Danisa Tanovica dostaje. Na pozór relacjonują rzetelnie wydarzenia na froncie, a jednak jeden z Bośniaków krzyczy: "Zbijacie kasę na naszej tragedii!". I nie sposób odmówić mu racji. Dla wydawcy dziennika najważniejszy jest trup w okopie, wywiad z rannym żołnierzem, a już naprawdę będzie super, kiedy ktoś kogoś zastrzeli przed kamerą.

Film "Ziemia niczyja" doskonale pokazuje, jak Narody Zjednoczone traktowały wojnę na Bałkanach. Nikogo nie obchodziły setki tysięcy wypędzonych, sponiewieranych ludzi, masowe groby, małe i wielkie tragedie. Najlepiej byłoby, gdyby się tam nawzajem powyrzynali. Żołnierze w błękitnych hełmach nie jechali do Bośni, żeby łagodzić konflikty. "Smerfy" pełniły tylko rolę obserwatorów. Biernych świadków bezsensownej, bratobójczej wojny. Dlatego sierżant Marchand odejdzie bezsilny, bo gdzieś w Europie jeden polityk dogadał się z drugim; bo Zachód woli popatrzeć sobie w telewizji na świeże trupy niż zawczasu ocalić żywych jeszcze ludzi. Pojazdy UNPROFOR-u odjadą, zostawiając za sobą łąkę zrytą pociskami, ukwieconą minami i ozdobioną zwłokami.

 

Góra
 
Okładka



www.sprawa.pl
Wszelkie prawa zastrzeżone