Będzie to krótka opowieść o tym, jak w Polsce kolejne ekipy
rządzące zwalczają bezrobocie. Moja ciotka w Krakowie prowadzi
sklep z materiałami elektrycznymi i lampami. Żadna rewelacja,
80 metrów kwadratowych. Wystarcza, żeby finansować studia
synowi i córce, utrzymać dom, czteroletniego volkswagena i
wyjechać raz w roku na wakacje do Hiszpanii. Ciężka harówa,
która ledwo pozwala na osiągnięcie normalnego poziomu życia.
Wszystko jakoś szło, ale gdy parę lat temu pojawiły się hipermarkety,
ubyło klientów i trzeba było nieco zacisnąć pasa. Oczywiście
podatki, ZUS-y i inne pierdoły zaczęły zarzynać ten biznesik.
Żeby ratować co się da, ciotka zwolniła dwóch pracowników.
Innych dwóch zostało. Ciotkę wciąż stać na finansowanie studiów
i wakacje w Hiszpanii, ale musiała zwolnić z pracy dwie osoby!
Tyle mówi się o zwalczaniu bezrobocia, ale jednocześnie robi
się wszystko, żeby firmy zwalniały ludzi. Niech mi ktoś wyjaśni
tę logikę! I pal licho te supermarkety, może dobrze, że są,
ale gdyby ciotka nie musiała płacić takiego haraczu rządowi,
to może nie musiałaby wywalać tamtych pracowników. Małe firmy
są głównym polskim pracodawcą. Chyba wszystkie ledwo dyszą.
Rozwala się je z niebywałą konsekwencją. Idiotów mówiących,
że trzeba podnieść podatki, niestety nie brakuje. Nie mogą
pojąć, że ważniejsze od jednostkowej kwoty wpłacanej urzędom
skarbowym jest to, by tych wpłat było jak najwięcej. Co z
tego, że ktoś trzy miesiące wpłaci po 1000 złotych? Czwarty
raz nie wpłaci, bo zbankrutuje. Lepiej, gdyby całymi latami
wpłacał 500 złotych. Ale debilom z kolejnych rządów brakuje
rozumu, żeby to pojąć.
Druga sprawa: Polska jest jednym z tych krajów, w których
ludzi karci się za to, że się bogacą. Jeśli ktoś chce pracować,
to rząd karze go, zabierając mu coraz więcej pieniędzy z tego,
co ten wypracuje. Dlatego lepiej się nie wysilać. Wtedy nie
trzeba rządowi oddawać pieniędzy, bo się ich po prostu nie
zarabia. Ale przecież jest to również strata dla rządu. Bo
gdybym więcej zarobił, to więcej też bym wydał. Kupiłbym może
- bo ja wiem - nowy telewizor, albo poszedłbym do restauracji.
Dałbym w ten sposób komuś pracę. Gdyby tysiące osób miało
szansę postąpić tak samo, to spadłoby bezrobocie. Debile z
ministerstw wolą jednak przeznaczać moje pieniądze na zasiłki
dla bezrobotnych. Wkurza mnie to, bo zamiast na pomoc bezrobotnym
(czyli na kupno telewizora albo obiadu w restauracji - wtedy
można by zatrudnić kolejnego robotnika albo kelnera), moje
pieniądze wydawane są na darmozjadów rozdzielających ową rzekomą
"pomoc". W dodatku nieszczęśnicy, których zwolniła
moja ciotka, pewnie wciąż nie mogą znaleźć pracy. Przecież
nie tylko ona oszczędza na kosztach zatrudnienia.
|