Całkiem niedawno zdarzyła mi się zabawna historia. Rozmawiając
z przemiłym kolegą z pracy - o sprawach jak najbardziej służbowych
- zauważyłam, że delikwent nieznacznie, acz natarczywie, centymetr
po centymetrze się do mnie przysuwa. Ja kroczek w tył, on
kroczek w przód, ja w tył, on do przodu. Gdybym nie znała
go dość dobrze pomyślałabym, że ma zamiary co najmniej erotyczne,
ale to w ogóle nie wchodziło w grę. A przyczyna mojego zakłopotania
po jakimś czasie sama zorientowała się, że - hmm, jak by powiedział
antropolog przestrzeni - wkroczyła w moją ochronną sferę intymną.
Incydent ten dał mi do myślenia. Zaczęłam zawzięcie drążyć
temat. A jak ja już się czegoś czepię, to podchodzę do rzeczy
naukowo.
Wzięłam pod lupę pierwszy lepszy podręcznik z zakresu tak
zwanej mowy ciała i... cóż, okazało się, że jestem kompletnym
matołem. Otóż: "sfera intymna ma zasięg do 45 cm. Granicę
w naturalny sposób wyznacza dotyk, ciepło lub zapach ciał
poszczególnych osób. Sfera osobista - do 120 cm - to sfera
przyjaznych, towarzyskich rozmów. Głos interlokutora przybiera
ton swobodny i życzliwy." Jest jeszcze sfera oficjalna
od 120 do 360 cm, czyli odległość między rozmówcami, która
występuje podczas narad, odpraw służbowych, posiedzeń w mniejszym
gronie. Teraz, na chłodno oceniając odległość między mną a
moim, jak mi się zdawało, kłopotliwym rozmówcą stwierdzam,
bijąc się w piersi, że biedak znajdował się w odległości 50
cm ode mnie, a więc w sferze osobistej, jak najbardziej prawidłowej
do opisywanej sytuacji. I powinnam przeprosić go za niestosowne
zachowanie.
Wspomniany podręcznik na tyle mnie zainteresował, że przeczytałam
go od deski do deski. Ileż tam mądrych wskazówek! No, choćby
taka zasada naturalnego rozszerzania i zwężania się źrenic.
Otóż, jeżeli nasz rozmówca jest do nas pozytywnie nastawiony,
zainteresowany naszą skromną osobą, to ma rozszerzone źrenice,
natomiast jeżeli jest na nas wściekły lub chce nas odstraszyć,
to jego źrenice wyglądają jak łebek od szpilki. Znalazłam
tam również, jak mi się zdawało, najbardziej dla mnie cenną
zasadę Ericksona - panaceum na męskie kłamstwa. Jeżeli ktoś
kłamie (a oczywiście częściej kłamie płeć mniej piękna!),
to wtedy patrzy w lewo i na dół, natomiast jeżeli mówi prawdę,
patrzy w przeciwną stronę, czyli w prawo i do góry. Mając
wiedzę teoretyczną postanowiłam sprawdzić wspomniane wyżej
zasady w praktyce. Zasiadłam z przyjacielem w przytulnej kawiarence
przy filiżance kawy i prowadząc swobodną rozmowę obserwowałam
bacznie jego źrenice. Jak na razie wszystko było w porządku,
źrenice rozszerzone - pozytywne nastawienie. W pewnej chwili
znienacka zadałam mu proste pytanie dotyczące jego osoby,
na które oczywiście znałam odpowiedź. I co? Otrzymałam odpowiedź,
która była oczywistym kłamstwem, przy czym jego wzrok był
skierowany idealnie w prawo i do góry. Szczerze mówiąc, zatkało
mnie. Przyjaciel przyglądał mi się z pełnym rozbawieniem,
po czym z błyskiem w oku zapytał: "Mowa ciała, co?".
Ech, ci faceci...
|