Bardzo lubię kolejki wąskotorowe, choć znam ich niewiele.
Gdy widzę tory kolejki wąskotorowej, to od razu coś chwyta
mnie za gardło - to zupełnie jak słyszeć zanikający język,
albo oglądać ostatnie zwierzę jakiegoś gatunku. Pamiętam na
przykład tory wąskotorówki w Nowym Tomyślu koło Poznania.
Nigdy nie jechałem tą kolejką, bo za moich czasów już nie
kursowała. Ale słyszałem opowieści o niej. Później tylko obserwowałem
jak rok po roku znikają szyny. To samo ostatnio w Gliwicach...
Parę tygodni temu wyjechałem z przyjaciółmi nad Jezioro Powidzkie
na Pojezierzu Gnieźnieńskim. Pogoda była fatalna, dlatego
zamiast się kąpać poszliśmy na spacer. Na plaży zobaczyłem
tory wąskotorówki. Znowu poczułem ten sam ścisk w gardle.
Stare powyginane szyny, po których - jak mi się zdawało -
już nigdy nic nie pojedzie. Wzdłuż trochę zarośniętych torów,
w melancholijnym nastroju doszedłem do Przybrodzina. Tam na
plaży zobaczyłem zaimprowizowaną stacyjkę. To, co przez chwilę
wydawało mi się kolejnym przejawem agonii wąskotorówki, stało
się najradośniejszym widokiem jaki można było sobie wyobrazić.
Kilka plastikowych parasoli i sklepik z piwem. Myślałem, że
ta "stacyjka" to coś w rodzaju cepelii, skansenu
udającego peron tylko dlatego, że akurat są tam tory. Wszystko
obróciło się o 180 stopni, gdy usłyszałem, że za chwilę przyjedzie
pociąg! To nie była stacyjka w cudzysłowie, lecz najprawdziwsza
stacja kolejki wąskotorowej. Żadnej cepelii, żadnego udawania!
Po starych torach wturlał się do Przybrodzina poczciwy rumuński
parowóz z kilkoma wagonami. Okazało się, że to pierwszy od
dłuższego czasu kurs kolejki. Oczywiście zapakowaliśmy się
do niej i ruszyliśmy. Co to była za jazda! Do tej pory sądziłem,
że opowiastki, że można wyskoczyć z kolejki, nazbierać grzybów
i dogonić ją, to tylko tandetna przenośnia, haczyk na zblazowanych
turystów. Tymczasem ta kolejka rzeczywiście jechała tak wolno,
że można było wyjść i nazbierać kwiatów - bo grzybów jeszcze
nie było - i wskoczyć z powrotem. Tak było! Ponieważ w jednym
z wagoników sprzedawano piwo, a w pociągu nie było toalety,
to trzeba było wyskakiwać również z innych powodów.
Oczywiście kolejka jechała tak powoli ze względów bezpieczeństwa.
Maszynista co jakiś czas zatrzymywał się, brał łopatę i odkopywał
tory. Po prostu Dziki Zachód! Widoki były znakomite. Las,
jeziora, wiejskie chaty, a nawet piękny, odchodzący w przeszłość
tak samo jak wąskotorówki, drewniany wiatrak pod Anastazewem.
Po dojechaniu do Anastazewa parowóz podłączono z drugiej strony
i kolejka ruszyła w drogę powrotną. Jechała już znacznie szybciej
- zapewne dlatego, że szlak był już przetarty. Okazało się,
że to nie koniec niespodzianek. Na stacji w Przybrodzinie
wynajęliśmy sobie drezynę. Na wagonik zasilany siłą ludzkich
mięsni wpakowaliśmy się bodaj w ósemkę. Pewnie wyglądaliśmy
zabawnie. Zwłaszcza, gdy zatrzymaliśmy na niestrzeżonym przejeździe
kolejowym w Powidzu kilka samochodów. Kierowcy pękali ze śmiechu.
Wszystko to było niesamowite!
Polecam wszystkim tę kolejkę - dopóki jeździ. Szczegółowe
informacje: Sekcja Gnieźnieńskiej Kolei Dojazdowej, 62-200
Gniezno, ul. Wrzesińska 2 tel./fax (061) 426 11 30. Na koniec
kilka punktów z regulaminu kolejki:
- Wyśmiewanie się z pieszych i rowerzystów nie jest wskazane
(w końcu i tak nas wyprzedzą).
- Zabrania się wznosić okrzyki w rodzaju "gaz do dechy",
gdyż denerwują maszynistę i mogą spowodować u niego czasową
niezdolność do pracy.
- Reklamacje dotyczące szybkości kolejki nie będą uwzględniane,
albowiem jedzie ona wolno ze względu na dobro podróżnych,
a nie dlatego, że szybciej nie może.
- Podczas jazdy nad brzegiem jeziora, zabrania się łowienia
ryb z okien wagonu - istnieje niebezpieczeństwo wciągnięcia
kolejki do wody przez wyrośniętą rybę.
- W razie trudności przy wjeździe na wzniesienie podróżni
z ostatniego wagonu zobowiązani są do popychania kolejki.
- Wnoszenie do wagonów żółwi lub innych równie powolnych zwierząt
traktowane będzie jako prowokacja.
|