Zachwyty nad filmami Spielberga albo Lucasa zawsze idą w
parze z zachwytami nad muzyką do nich. Co więcej, nawet jeśli
film okazuje się knotem, John Williams zawsze wychodzi obronną
ręką. Przez wielu uważany jest za geniusza, najoryginalniejszego
kompozytora muzyki filmowej wszechczasów. Niektórzy posuwają
się nawet do stwierdzeń, że John Williams jest najlepszym
współczesnym symfonikiem - wszak orkiestrą symfoniczną posługuje
się jak mało kto. Dodatkowo jest jednym z rekordzistów oscarowych.
Nie zliczę, ile ma statuetek - chyba nikt nie sprosta mu w
tej konkurencji. Ale dla mnie Williams spadł już z ołtarza.
Jego muzykę lubię - tak jak tysiące miłośników kina - spostrzegłem
jednak, że kompozytor karmi nas wciąż tym samym daniem. W
każdej wersji różni się ono co najwyżej przyprawami.
Kiedyś w osłupienie wprawiała mnie nieprawdopodobna sprawność
muzyków zmagających się z partyturami Williamsa. Pierwsze
rozczarowanie przyszło, gdy na oryginalnej płycie z filmu
"Indiana Jones i ostatnia krucjata" usłyszałem metronom
(ścieżka 13, 6'25''). Prawdopodobnie mikrofon "zdjął"
stukanie, które miał w słuchawkach któryś z muzyków. Oznacza
to, że płyta nie była nagrywana przez całą orkiestrę, lecz
osobno przez wszystkich muzyków - najpierw skrzypce, potem
instrumenty dęte, itd. Drugie, już znacznie bardziej poważniejsze
rozczarowanie pojawiło się, gdy usłyszałem, że Williams ma
kilkoro współpracowników. Ich zadaniem jest rozpisywanie partytury
zgodnie z zaleceniami kompozytora. Mają gotowy szablon przygotowany
przez swojego pracodawcę i rozpisują go. Na usta ciśnie się
tylko jedno słowo - kombinat. Efektem pracy takiego muzycznego
kołchozu jest nieustannie ten sam produkt, różniący się doprawdy
wyłącznie detalami. Dowodem na to może być zestawienie trzech
nagrań Williamsa. Będzie to soundtrack ze wspominanego już
filmu "Indiana Jones i ostatnia krucjata" sklejony
z muzyką z "Mrocznego widma" i "Ataku klonów".
Warto zaznaczyć, że pierwszy z wymienionych powstał 10 lat
przed "Mrocznym widmem". Pierwszy przykład pokazuje,
że Williams wciąż niezmiennie stosuje te same zasady orkiestracji.
Można mieć problemy z rozpoznaniem, w którym miejscu kończy
się "Mroczne widmo", a w którym zaczyna "Ostatnia
krucjata" .
Zdarza się też stosowanie podobnych chwytów dla uzyskania
takiej samej atmosfery. Porównajmy inny motyw z"Ostatniej
krucjaty" i z "Mrocznego Widma" - tu i tu mamy
marsz rytmicznie odbębniony przez orkiestrę symfoniczną. Melodia
oczywiście nie ta sama, ale efekt identyczny .
Nie inaczej jest z kolejnymi "klimatami". "The
Keeper Of The Grail" z "Ostatniej krucjaty"
to przecież nic innego, jak temat miłosny z "Ataku klonów".
Wprawdzie zamiast tonacji dur mamy tonację moll, i kilka nutek
jest zmienionych, ale wystarczy odbić starszą partyturę na
ksero i wprowadzić kilka zmian ołówkiem, a w miejsce oboju
wstawić skrzypce - i chwytająca za serce nowa melodyjka już
jest gotowa .
Pal licho, gdyby można to było nazwać rozwijaniem pomysłów
albo - nieco bardziej elegancko - łatwo rozpoznawalnym stylem.
Niestety, to nie jest ani jedno ani drugie, to po prostu wciąż
ten sam schemat. Tylko schemat. Można się zastanawiać czy
to dobrze, czy źle. W końcu fachowcy w koncertach Vivaldiego
wciąż słyszą te same motywy, a Vivaldi przeszedł mimo to do
historii muzyki. Może tak samo będzie z Johnem Williamsem?
A może jednak do annałów przejdą inni depczący mu po piętach
genialni kompozytorzy muzyki filmowej, tacy jak Ennio Morricone,
James Horner, Hans Zimmer, albo nasz Wojciech Kilar. Z całą
odpowiedzialnością stwierdzam, że każdy z wymienionych zasługuje
na co najmniej takie samo uznanie, co Williams.
John Williams jest geniuszem tak czy siak. "Duel of
the Fates" z "Mrocznego widma" to fantastyczny
kawałek. Nie zmieni to jednak faktu, że kiedy robi się kilka
ścieżek filmowych w roku, komponowanie zamienia się w produkcję
taśmową. Ale nawet wtedy lubię Johna Williamsa.
|