To będzie złośliwa recenzja. Nie ma jednak powodów, żebym
miał wyrzuty sumienia. Zacznę od tego, że po raz pierwszy
w życiu zdarzyło mi się, że siedziałem w kinie sam. Sam jeden!
Było to w jednym z multipleksów. Najwyraźniej obsługa nie
zwróciła uwagi, że kino jest puste i tylko dlatego projekcja
się odbyła.
Tak naprawdę nie ma w tym nic dziwnego, bo "Na własną
rękę" to film pod każdym względem wtórny. Do bólu
wyświechtane schematy. Poczciwy Arnold Schwarzenegger z ufarbowanymi
włosami jest - zupełnie jak w "Commando" - troskliwym
tatusiem. Ktoś nadepnął mu na odcisk, więc robi rozpierduchę.
Na początku filmu tatusiowi dzieje się krzywda, bo zabijają
mu żonę i dziecko. Jest to podstawa do usprawiedliwienia dwugodzinnej
zadymy.
W kilku miejscach to "dzieło" miało szansę wybicia
się ponad banał, ale twórcy z niej nie skorzystali. Przede
wszystkim nasz bohater i jego wróg zaczęli wspólne wycieczki
intelektualne na temat moralnego usprawiedliwiania własnych
poczynań. W końcu i jeden i drugi zabija. Dzielny strażak
Gordy Brewer, oraz szwarccharakter o pseudonimie Wilk robią
to z zemsty. Pierwszy z powodu zabitego przez terrorystę dziecka,
drugi również z powodu zamordowanego dziecka - tyle, że przez
amerykańskiego żołnierza. Obaj postanowili zlikwidować sprawcę
swego bólu. Dla jednego był to tylko jeden człowiek, a dla
drugiego cała Ameryka. Pogłębienie tego wątku było dla filmowców
zadaniem nazbyt trudnym. Szkoda.
W paru momentach "Na własną rękę" jest nawet zabawnym
filmem, przy czym dzieje się to wbrew intencjom twórców. Po
pierwsze terrorysta Wilk jest komunistą. Na ścianach jego
domu wiszą portrety Lenina i Che Guevary. W Polsce Guevara
kojarzy się z walką o lewicowe ideały i z niedomytymi młodzieńcami
w czarnych koszulkach, a w Ameryce z terrorystami - ot taka
mała różnica w mentalności. Druga rzecz, która mnie w pewnym
sensie rozpraszała, to usta aktorki grającej główną rolę kobiecą
- Franceski Neri. Nie chodzi mi wcale o urodę i powab tych
ust, ale o to, że na pierwszy rzut oka widać, że górna warga
jest niemiłosiernie sfatygowana przez chirurga plastycznego.
Teraz za oceanem jest moda na naciąganie górnej wargi po to,
by usta były wydatniejsze. Efekt jest zawsze tak samo pokraczny
(Pamela Anderson!). Zwróćcie też uwagę, że pani Francesca
Neri ma problemy z zamknięciem ust. Przepraszam - wiem, że
to uwaga od rzeczy, ale właśnie to najmocniej utkwiło mi w
głowie po wyjściu z kina.
"Na własną rękę" to typowy Hollywood w absolutnie
karykaturalnym wydaniu. Jedynym powodem do pójścia na ten
film może być tylko epizodzik Johna Torturro. A i to dla największych
maniaków. Torturro uchodzi za aktora kultowego. Ja uwielbiam
go za jego role w filmach Spike'a Lee. Po "Big Lebowskim"
braci Cohenów przed Torturro powinno się chodzić na klęczkach.
Ale po kiego czorta ten człowiek zgodził się zagrać w takim
gniocie?
|