Okładka - Jest taka sprawa... - Sprawy i zlewy - Tu byłem... - Podgląd - Podsłuch
Wizja lokalna - Zasady współpracy - Archiwum - Sprawcy

 



ZABILI GO I UCIEKŁ 28

Plastuch



 


To będzie złośliwa recenzja. Nie ma jednak powodów, żebym miał wyrzuty sumienia. Zacznę od tego, że po raz pierwszy w życiu zdarzyło mi się, że siedziałem w kinie sam. Sam jeden! Było to w jednym z multipleksów. Najwyraźniej obsługa nie zwróciła uwagi, że kino jest puste i tylko dlatego projekcja się odbyła.
Tak naprawdę nie ma w tym nic dziwnego, bo "Na własną rękę" to film pod każdym względem wtórny. Do bólu wyświechtane schematy. Poczciwy Arnold Schwarzenegger z ufarbowanymi włosami jest - zupełnie jak w "Commando" - troskliwym tatusiem. Ktoś nadepnął mu na odcisk, więc robi rozpierduchę. Na początku filmu tatusiowi dzieje się krzywda, bo zabijają mu żonę i dziecko. Jest to podstawa do usprawiedliwienia dwugodzinnej zadymy.

W kilku miejscach to "dzieło" miało szansę wybicia się ponad banał, ale twórcy z niej nie skorzystali. Przede wszystkim nasz bohater i jego wróg zaczęli wspólne wycieczki intelektualne na temat moralnego usprawiedliwiania własnych poczynań. W końcu i jeden i drugi zabija. Dzielny strażak Gordy Brewer, oraz szwarccharakter o pseudonimie Wilk robią to z zemsty. Pierwszy z powodu zabitego przez terrorystę dziecka, drugi również z powodu zamordowanego dziecka - tyle, że przez amerykańskiego żołnierza. Obaj postanowili zlikwidować sprawcę swego bólu. Dla jednego był to tylko jeden człowiek, a dla drugiego cała Ameryka. Pogłębienie tego wątku było dla filmowców zadaniem nazbyt trudnym. Szkoda.

W paru momentach "Na własną rękę" jest nawet zabawnym filmem, przy czym dzieje się to wbrew intencjom twórców. Po pierwsze terrorysta Wilk jest komunistą. Na ścianach jego domu wiszą portrety Lenina i Che Guevary. W Polsce Guevara kojarzy się z walką o lewicowe ideały i z niedomytymi młodzieńcami w czarnych koszulkach, a w Ameryce z terrorystami - ot taka mała różnica w mentalności. Druga rzecz, która mnie w pewnym sensie rozpraszała, to usta aktorki grającej główną rolę kobiecą - Franceski Neri. Nie chodzi mi wcale o urodę i powab tych ust, ale o to, że na pierwszy rzut oka widać, że górna warga jest niemiłosiernie sfatygowana przez chirurga plastycznego. Teraz za oceanem jest moda na naciąganie górnej wargi po to, by usta były wydatniejsze. Efekt jest zawsze tak samo pokraczny (Pamela Anderson!). Zwróćcie też uwagę, że pani Francesca Neri ma problemy z zamknięciem ust. Przepraszam - wiem, że to uwaga od rzeczy, ale właśnie to najmocniej utkwiło mi w głowie po wyjściu z kina.
"Na własną rękę" to typowy Hollywood w absolutnie karykaturalnym wydaniu. Jedynym powodem do pójścia na ten film może być tylko epizodzik Johna Torturro. A i to dla największych maniaków. Torturro uchodzi za aktora kultowego. Ja uwielbiam go za jego role w filmach Spike'a Lee. Po "Big Lebowskim" braci Cohenów przed Torturro powinno się chodzić na klęczkach. Ale po kiego czorta ten człowiek zgodził się zagrać w takim gniocie?

 

Góra
 
Okładka



www.sprawa.pl
Wszelkie prawa zastrzeżone