Okładka - Jest taka sprawa... - Sprawy i zlewy - Tu byłem... - Podgląd - Podsłuch - Wizja lokalna
Zasady współpracy - Archiwum - Sprawcy

 



PRZEZROCZYSTE PLEKSI

Paweł Oses



 


Już 24 kwietnia, w dniu światowej premiery, w Polsce była osiągalna płyta Normana Browna "Stay With Me". Wydarzenie o tyle bez precedensu, że wcześniej płyt tego gitarzysty bodaj w ogóle nie było w krajowej dystrybucji.

Wystarczyło, że artysta opuścił starą wytwórnię, by to się zmieniło. "Stay With Me" to pierwszy album Browna nagrany dla wytwórni Peak Records. Płyta po zaledwie dwóch tygodniach wspięła się na szóste miejsce SmoothJazz.com Top 50 Chart. Biorąc pod uwagę jak krótko jest notowana, wydaje się, że pierwsze miejsce jest niemal w pewnym zasięgu.
Norman Brown należy do sporej grupy muzyków, którzy na naszym rynku są kompletnie nieznani i których trudno jednoznacznie zakwalifikować do jakiegoś konkretnego gatunku. Płyta "Just Chillin" sprzed 5 lat przyniosła gitarzyście nagrodę Grammy za najlepszy album w kategorii "pop instrumentalny". W taki sam sposób bywa przedstawiana na przykład twórczość Chrisa Botti'ego. Byłem na dwóch koncertach Botti'ego i zaświadczam, że to rasowy jazzman. Przypuszczam, że z Brownem jest podobnie. Nagrywa album za albumem w lekkostrawnym klimaciku, bez większych ambicji artystycznych, za to oczywiście ze sporymi oczekiwaniami finansowymi. Muzyk wyżywa się zapewne dopiero na koncertach. Nigdy nie słyszałem Browna na żywo, ale jeśli chodzi o nagranie, to w 100 procentach potwierdza ono schemat wcielany w życie przez Botti'ego.
Płyta "Stay With Me" jest - by tak rzec, sympatyczna i fajna. Nie są to głębokie kategorie, ale czasem chce się, by z głośników popłynęły jakieś krzepiące dźwięki. Kwintesencją tego klimatu jest już pierwszy utwór. Od samego początku mamy zaserwowane bardzo smaczne danie, pozbawione jednak jakichkolwiek ostrzejszych przypraw. Melodyjny temat eksponuje gitara Browna, w tle słychać elektroniczne smyczki, sterylne chórki, całkiem dobrze "gadający" bas - i tyle. Ciekawostką jest brzmienie do złudzenia przypominające George'a Bensona Let's Take A Ride. Brown, tak samo jak Mistrz, prowadzi momentami linię melodyczną w unisonie wspólnie z gitarą. Robi to zresztą doskonale. Słuchając tego utworu można łatwo zrozumieć, skąd nieustanne porównania Browna i Bensona.
Nikogo nie powinno zaskoczyć, że na płycie znalazły się gwiazdy. Brown nieodmiennie kojarzy się z triem BWB. Za inicjałami kryją się nazwiska rzeczonego Normana Browna, saksofonisty Kirka Whaluma i trębacza Ricka Brauna. Każda z tych postaci jest ikoną smooth jazzu. Trójka postanowiła wskrzesić klimat sprzed 5 lat i przypomnieć brzmienie nagranego przez nich w 2002 roku świetnego albumu "Groovin'". Tym razem muzycy spotkali się tylko dla nagrania jednego kawałka. W składzie nie ma tu już Christiana McBride'a , ale rezultat jest interesujący. Utwór "It Ain't Over BWB" It Ain't Over BWB wyróżnia się na tle innych pełniejszym i bogatszym brzmieniem. Elektroniczne wtręty są ograniczone do minimum, jest solidna wymiana fraz między trójką doskonałych instrumentalistów. Popis daje każdy z nich. Solo Brauna na trąbce nie jest może "wymiataniem", podobnie zresztą jak muzyczne dokonanie Whaluma na saksofonie. Mimo wszystko jest tu jednak jakiś funkowy pazur, który nie pozwala tego utworu zakwalifikować wyłącznie jako tła do zakupów w supermarkecie.
Największą słabość mam do utworu "Soul Dance" Soul Dance. Wprawdzie ten kawałek ma wszystkie wady typowej produkcji spod znaku "smooth". Aranżacja jest plastikowa, jej kolor przypomina przezroczyste pleksi. Mimo to w żadnym innych kawałku łagodne brzmienie gitary nie sprawia tak ogromnej przyjemności. Temat chwyta mnie gdzieś tam w środku tak mocno, że aż każe na siebie z niecierpliwością czekać. Jest melodyjny i niebanalny. Muzycznym partnerem Browna jest tu saksofonista Sam Riney, który wtrąca całkiem miłe trzy grosze. Klimat utworu jest być może zasługą innego gitarzysty, również o nazwisku Brown. Chodzi mianowicie o Paula Browna, tej wiosny najpopularniejszego - za sprawą nowej płyty - muzyka tego gatunku. Paul jest producentem dwóch utworów na płycie.
Karygodnym błędem byłoby zignorowanie obecności piosenkarza wielbionego przez miłośników opisywanego gatunku - Briana McKnighta. Dla mnie jednak wokalny popis tego artysty niewiele wnosi w ogólną ocenę płyty. Piosenka, w której występuje, jest jednocześnie tytułowym utworem. Niestety, do bólu banalnym i sztampowym. Szkoda. Wśród kolejnych muzyków, którzy pojawiają się na płycie, a nie zostali jeszcze wymienieni wspomnieć trzeba o kultowym perkusjoniście Paulinho Da Costa. Niestety swoich przeszkadzajek używa tylko w jednym kawałku.
"Stay With Me" jest doskonałą propozycją dla "początkujących", dla kogoś, kto szuka jazzu, ale boi się oparzyć. Ta muzyka jest letnia i żadna kontuzja na pewno słuchaczowi nie grozi. Tym bardziej, że Brown skłania nie tyle do tańca ile raczej do bujania w fotelu na biegunach. Osobiście słucham pasjami tej muzyki w tramwaju podczas lektury gazety, a nos spoza niej wysuwam tylko przy "Soul Dance".

 

Góra
 
Okładka



www.sprawa.pl
Wszelkie prawa zastrzeżone