Przyjrzyj
się własnemu życiu. Jesteś z niego zadowolony? Wszystko układa
się tak jak byś tego chciał? A może warto coś zmienić? Zacząć
żyć naprawdę. Zanim ktoś postawi kropkę w ostatnim zdaniu
historii o tobie samym.
Harold jest zwykłym człowiekiem. Do tego stopnia zwykłym,
że aż nudnym. Przewidywalność jego zachowań przywodzi na myśl
robota. Harold chodzi jak nakręcony zegarek. Porównanie tym
trafniejsze, że bohater niemal nieustannie liczy - ruchy ręki
podczas czyszczenia zębów, stopnie pokonywanych schodów, nie
wspominając o zawodowej czynności Harolda, czyli obliczaniu
podatku. Harold Crick jest bowiem urzędnikiem skarbowym. Liczenie
jest zarówno jego pracą, jak i codziennym nawykiem. Można
by rzec, nerwicą natręctw. Przypadłość tyleż częsta, co niegroźna.
Bywa jednak dość, hm, upierdliwa. Wiem, bo też ją mam. Ścieram
ze stołu i biurka każdy pyłek, jaki dostrzegę...
Harold Crick działa więc jak zegarek. Zauważcie, że napisałem
- "działa", nie "żyje". Bo co to za życie?
Wiecznie w papierkach, do tego samotny i na ogół nie zaznający
ludzkiej sympatii. Kto lubi kontrolera z urzędu skarbowego?
Niespodziewanie okazuje się, że więcej życia jest w... zegarku
Harolda. Prawdziwym, tym na rękę. Otóż pewnego dnia zegarek
postanawia pomóc swojemu właścicielowi i wmieszać się w jego
egzystencję. Szalony pomysł, prawda? Z gatunku tych, które
można znaleźć jedynie w książkach. Bingo! Właściwy trop. Harold
Crick pewnego dnia odkrywa, że jest... bohaterem powieści.
Do tego powieści, która aktualnie jest pisana. Ni mniej ni
więcej, tylko zaczyna słyszeć głos narratorki, opisującej
każdy jego krok. Kiedy zaś Harold niespodziewanie usłyszy,
że czeka go nagła śmierć, rozpocznie poszukiwania autorki
tej książki.
Gdybym musiał w jednym zdaniu odpowiedzieć na pytanie, o czym
jest "Przypadek Harolda Cricka" w reżyserii
Marca Fostera, miałbym problem. Bez wątpienia film mówi o
wartości ludzkiego życia, przeciwstawionej wartości dzieła
literackiego. Pisarz ma prawo uśmiercić bohatera swojej książki,
ale czy nie jest to okrucieństwem demiurga? Człowiek stworzony
na kartach powieści nie obroni się przed swym losem, bo jego
życie spoczywa w rękach wszechmocnego Autora. Łatwo jest zadać
śmierć na papierze w imię spójności fabuły. Ale to jednak
śmierć. Naturalnie, to tylko akademickie rozważania. W prawdziwym
świecie nie zdarzy się przecież, tak jak w "Przypadku
Harolda Cricka", że fikcja literacka i rzeczywistość
wymieszają się ze sobą, a bohater z kart powieści okaże się
prawdziwym człowiekiem.
Film mówi także o braniu życia w swoje ręce i kształtowaniu
go według własnych, czasem prawie zapomnianych marzeń. Kiedy
Harold uświadamia sobie, że by uniknąć smutnego końca, musi
zmienić swoje życie, zaczyna odczuwać potrzebę miłości. Zbudowana
z liczb egzystencja nudnego urzędnika nabiera barw. Każda
minuta staje się cenna i warta rozkoszowania się nią. Bohater
odnajduje znaczenie swojego życia chwilę przed tym, jak miał
je stracić. Jak mówi autor scenariusza Zach Helm: "Jest
coś bardzo poetyckiego w rozumieniu swojego miejsca na ziemi
i w odkrywaniu znaczenia swojego życia, ale sytuacja robi
się bardzo dramatyczna, kiedy zaczyna się rozumieć te rzeczy
dopiero kilka dni przed śmiercią".
Helm jest miłośnikiem różnych zagadek, łamigłówek i chyba
również samej matematyki. Najlepszym przykładem jest swoisty
hołd dla wielkich uczonych, których nazwiska wplótł w fabułę
filmu: Pascal, Escher, Kronecker, Banneker. Nawet nazwisko
głównego bohatera nie jest przypadkowe. Sir Francis Crick
był angielskim biochemikiem i genetykiem, laureatem Nagrody
Nobla. Co ciekawe, mimo że był on ateistą, negował możliwość
samoistnego powstania życia.
Film Marca Fostera jest także o procesie pisania. To mozolna
praca. Tworzenie świata nie zawsze udaje się w sześć dni.
Zwłaszcza, że na koniec trzeba uśmiercić głównego bohatera.
Jest to więc opowiadanie o procesie opowiadania. Ta historia
pisze się dosłownie na naszych oczach.
Jak zwykle na koniec wspomnę o aktorstwie. Jest po prostu
mistrzowskie! Poczynając od Willa Ferrella jako tytułowego
Harolda Cricka, przez Emmę Thompson fantastycznie grającą
znerwicowaną autorkę powieści Kay Eiffel, programowo zachwycającego
Dustina Hoffmanna jako guru literaturoznawstwa dr Julesa Hilberta,
po ciepłą kreację Maggie Gyllenhaal jako świeżo odkrytej miłości
Harolda - odtwórcy głównych ról grają koncertowo, mając w
epizodach wsparcie w postaci choćby Toma Hulce'a, czy Lindy
Hunt. Historia ma dzięki nim rumieńce i autentycznie wciąga.
Pozostaje jeszcze wspomnieć o bohaterze niewymienionym ani
w czołówce, ani na końcowej liście płac. Jest nim zegarek
Cricka. W powieści o Haroldzie jest on w pewnym sensie siłą
sprawczą następujących zdarzeń. Nie dość, że kieruje życie
Harolda na określony tor, to ostatecznie ratuje mu życie.
Zdradziłem zbyt wiele? Nie sądzę. Każdy chyba wie, że takie
historie zawsze kończą się dobrze.
|