Przepisy
rodem ze Strasburga, niczym sierp puszczony w ruch, koszą
równo i przy samej ziemi. Najnowszą ciekawostką, która odbije
się czkawką od Lizbony po Helsinki, jest niedawne orzeczenie
Europejskiego Trybunału Praw Człowieka.
Otóż szacowna ta instytucja orzekła, że podsłuchiwanie przez
pracodawcę prywatnych rozmów telefonicznych i czytanie prywatnej
korespondencji e-mailowej pracownika jest niezgodne z prawem.
Mianowicie narusza art. 8 Europejskiej Konwencji Praw Człowieka.
W myśl wspomnianego artykułu "każdy ma prawo do poszanowania
swojego życia prywatnego i rodzinnego, swojego mieszkania
i swojej korespondencji. Niedopuszczalna jest ingerencja władzy
publicznej w korzystanie z tego prawa z wyjątkiem przypadków
przewidzianych przez ustawę i koniecznych w demokratycznym
społeczeństwie z uwagi na bezpieczeństwo państwowe, bezpieczeństwo
publiczne lub dobrobyt gospodarczy kraju, ochronę porządku
i zapobieganie przestępstwom, ochronę zdrowia i moralności
lub ochronę praw i wolności osób".
Podchodząc do sprawy czysto teoretycznie, trudno nie zgodzić
się z tym zapisem. Nikt nie lubi, kiedy wchodzi mu się w butach
w życie osobiste, albo zagląda przez okno do sypialni (oprócz
Holendrów - ci nawet na parterze nie wieszają zasłon i nie
montują żaluzji). Przed inwigilacją ze strony aparatu państwowego
trzeba się bronić rękami i nogami. Obywatel też człowiek.
Ten medal ma jednak drugą stronę, już nie tak lśniącą. O tym
jak łatwo jest zinterpretować przepis na własną korzyść wiedzą
nie tylko agenci służb specjalnych. Bezpieczeństwo państwowe,
w dobie wojny z terroryzmem, to pojęcie z gumy. Można je dowolnie
naciągać w różne strony. Podobnie z ochroną porządku, a już
na pewno ochroną moralności.
Skąd się jednak wzięło wspomnane orzeczenie Europejskiego
Trybunału Praw Człowieka? Z oskarżenia wniesionego przez niejaką
Lynette Copland przeciwko pracodawcy. Pani ta była zatrudniona
w walijskim Carmarthenshire College. Twierdziła ona, że przez
ponad dziesięć lat jej prywatna korespondencja przesyłana
pocztą elektroniczną, jak i jej rozmowy telefoniczne były
podsłuchiwane przez dyrektora szkoły.
Co na to Trybunał? Uznał on, że rejestrowanie i przechowywanie
prywatnych informacji o pani Copland naruszało jej prywatność
i tajemnicę korespondencji, a dodatkowo było wykroczeniem
poza reguły prawa. Trybunał wyszedł z założenia, że pracodawcy
sporadycznie mogą, a nawet powinni monitorować pracowników,
ale akurat ten przypadek nie kwalifikował się do takiego postępowania
w demokratycznym społeczeństwie. Dzięki orzeczeniu Trybunału
Lynette Copland otrzyma kilka tysięcy euro odszkodowania.
Gdyby sprawa dotyczyła tylko Walii, byłaby godna zaledwie
wzmianki. Niestety, zatoczy ona znacznie szerszy krąg i w
rezultacie obejmie wszystkich pracodawców na terenie Unii
Europejskiej. Pojawił się precedens, który - przy odpowiedniej
manipulacji, da pracownikom do ręki groźny oręż przeciwko
pracodawcom. Cóż bowiem oznacza orzeczenie Trybunału przełożone
na prosty język? Ano to, że każdy może w godzinach pracy używać
do woli służbowego komputera do wysyłania prywatnych emaili,
i służbowego telefonu do prywatnych rozmów, a pracodawca może
mu w związku z tym skoczyć na kij bambusowy. To ma być prawo?!
Przecież ten przepis nie tyle chroni prywatność pracownika,
ile godzi we własność prywatną pracodawcy. Jeśli jestem przedsiębiorcą,
kupuję komputery, wyposażam biuro - to czy nie jestem właścicielem
tego sprzętu? A skoro tak, to komputer i wszystkie zapisane
na nim dane należą do mnie. Jako pracodawca i właściciel firmy
mam zawsze prawo skontrolować firmowy (czyli swój) komputer,
tak jak wolno mi sprawdzić co przewozi moim samochodem zatrudniony
przeze mnie kierowca. Komputery i telefony firmowe służą wyłącznie
do celów służbowych. Z zasady więc wszelka korespondencja
i rozmowy nie są prywatne. Komu się nie podoba, może zmienić
pracę, powiedzmy na roboty drogowe. Tam nie używa się komputera
ani komórki, nie ma więc ryzyka "inwigilacji".
Zgadzam się, że czytanie cudzych listów jest naruszeniem tajemnicy
korespondencji, a podsłuchiwanie rozmów telefonicznych - naruszeniem
prawa telekomunikacyjnego. Ale na szczęście istnieją też sposoby
na kontrolę poczynań pracownka bez łamania przepisów. Średnio
zdolny informatyk potrafi sporządzić logi z komputera, z którego
korzysta pracownik, zaś zweryfikować billing otrzymany od
operatora może nawet sam szef. Ustalenie, czy korespondencja
była związana z wykonywanymi obowiązkami, czy też nie - to
wtedy bułka z masłem. Można też blokować strony internetowe
ze skrzynkami pocztowymi albo komunikatory w rodzaju Gadu-Gadu.
Naturalnie najlepiej, kiedy w firmie panuje atmosfera wzajemnego
zaufania; ale zaufanie to jedno, a kontrola - drugie.
W Polsce ciągle powszechna jest komusza mentalność: krwiopijczy
pracodawca jest be, a ciemiężony pracownik - cacy. Znów ktoś
dostanie szansę przykręcenia śruby przedsiębiorcom. Tym kimś
bez wątpienia będą związki zawodowe z jednej strony, a urzędy
z drugiej. Oby tak dalej. Kiedy następnym razem skorumpowany
urzędnik państwowy sformatuje dysk twardy tłumacząc, że miał
na nim zapisaną prywatną korespondencję, będzie miał stuprocentowe
poczucie bezkarności. W końcu nikomu nie wolno naruszać jego
prywatności.
|