Mamy
wreszcie F-16! Zaczyna się modernizacja polskich sił powietrznych.
I mniejsza już o to, czy szachownice na skrzydłach samolotów
są poprawnie pomalowane, czy może kolory są rozłożone odwrotnie;
czy samolot miał megaawarię nad oceanem, czy tylko drobną
ustereczkę. Liczy się fakt, że nasza armia wreszcie będzie
miała nowoczesne samoloty bojowe.
W tej beczce miodu jest jednak łyżka dziegciu. Po pierwsze
protestują okoliczni mieszkańcy. Traktując rzecz logicznie,
rudno pojąć o co im chodzi. Większość domów wokół lotniska
to nowe budynki. Po co ci ludzie się tam osiedlali? W końcu,
jak wiadomo, na lotniskach lądują i startują samoloty. Czy,
gdy się budowali, nie wiedzieli o tym? Gdzie wtedy mieli rozum?
Oczywiście trudno też bronić decyzji wojskowych, żeby główną
bazę polskich F-16 ulokować właśnie w Krzesinach pod Poznaniem.
Tym bardziej, że w Powidzu, również nieopodal Poznania, jest
inne lotnisko - bardziej odludne. Tak czy siak, w przebudowę
Krzesin wpakowano jakieś 400 milionów złotych i nic się z
tym już nie zrobi - ewentualnie drugie tyle pójdzie na odszkodowania.
Reszta w rękach niezawisłego sądu.
Następną wątpliwością jest już sam F-16. Jak wspomniałem,
to nowoczesny samolot. Ale jest też wiele innych nowoczesnych
samolotów: Eurofighter, Mirage, Grippen. Mam wrażenie, że
kupiliśmy produkt amerykański ze względów politycznych. Tymczasem
to maszyna, która ma też kilka wad. Wiadomo, każdy jest teraz
specjalistą od lotnictwa, no ale pomędrkować nie zawadzi.
Jak wiem, ta maszyna jest niezwykle wrażliwa na jakość pasa
startowego. Nie ma mowy, by startowała z zaimprowizowanych
lotnisk, czyli na peerelowskich pseudoautostradach, jakimi
usiana jest Polska. Wystarczy więc jedna bomba, która trafi
w pas startowy w Krzesinach, albo drobny sabotaż - i zostaniemy
w absurdalny sposób pozbawieni nowoczesnego lotnictwa wojskowego.
Czy o to chodziło? Poza tym konstrukcja wybranej przez nas
maszyny jest taka, że wlot powietrza ma tuż nad ziemią. Zasysa
wszystkie brudy. Byle kamyczki wpadają wprost do silnika.
Jak wpływa to na żywotność maszyny? Nietrudno się domyślić.
Ranga jaką nadano wprowadzeniu do naszej armii samolotu F-16
jest zastanawiająca. Jeszcze rok temu całkiem serio brano
pod uwagę, że do Poznania przyleci George Bush. Potem stanęło
na drugim garniturze administracji w postaci Condoleezzy Rice.
Ostatecznie ze Stanów nie przyjechał nikt, poza jakimiś wojskowymi.
Z naszej strony gala była maksymalna. Minister obrony narodowej
to chyba wystarczy, ale pojawił się nawet prezydent z małżonką.
Świadczy to niestety o naszej prowincjonalności. Co tu celebrować?
Toż to tylko samoloty. Gdy dwa F-16 lądowały na płycie
lotniska w Krzesinach orkiestra wojskowa grała Mazurka Dąbrowskiego.
Kompletna żenada. Monty Python do kwadratu. Oficjele nie przerywali
swoich drętwych przemówień nawet wtedy, gdy w ogłuszającym
huku nad ich głowami krążyły wojskowe odrzutowce. Zupełnie
jakby im w tej całej celebrze przeszkadzały. Jeśli komuś zabrakło
jeszcze tematów do komedii, to pierwsza dama została matką
chrzestną. Być może na śmiechu mogłoby się skończyć, gdyby
nie to, jak jesteśmy traktowani przez stronę amerykańską.
Offset okazał się fikcją. Problem nabrzmiał tak bardzo, że
stanowisko zajął prezydent RP. Lech Kaczyński stwierdził,
że "trzeba będzie wrócić do rozmów o wzajemnych zobowiązaniach".
Ciekawe czy to stroszenie piórek na coś się zda.
Mamy nowy samolot. To ważne i należy się z tego cieszyć. Czynimy
to jednak jak jacyś ubodzy krewni, ludzie bez poczucia własnej
godności, z zatraceniem właściwego spojrzenia na miarę rzeczy,
którą bez umiaru fetujemy.
|