Ze
zdziwieniem zauważyłam, że portal Onet.pl odnotował w swoim
kalendarium dzień 31 października jako święto Halloween. Pierwszą
myślą, jaka przeszyła mój mózg, było podejrzenie, że wystarczyły
dwa lata mojej nieobecności w Polsce, by znaczenie słowa "święto"
uległo niebezpiecznej metamorfozie.
Z niepokojem sprawdziłam definicję "święta" w słowniku
i okazało się, że przyspieszona ewolucja leksykalna polszczyny
dotknęła jedynie Onet, bo na stronie Encyklopedii PWN jest
nadal znana mi jeszcze ze szkoły definicja: "dzień wolny
od pracy, obchodzony uroczyście ze względów kultowych (święta
rel.) lub państw.; także dzień roboczy poświęcony uczczeniu
pewnych osób, instytucji, zawodów lub szczególnych faktów
czy wydarzeń". Odetchnęłam z ulgą. Tym samym umocniłam
się w przekonaniu, że w ostatnim czasie Onet musiał zmienić
redaktora naczelnego na leksykalnego liberała, bo ilość błędów
językowych i kalekich konstrukcji zdań, jaka pojawia się w
publikowanych tam materiałach dziennikarskich znacznie przewyższa
akceptowalną normę.
Pozostając w zaduszkowym klimacie, przeczytałam kilka artykułów,
z reguły krytykujących rozprzestrzenianie się po Polsce halloweenowych
zwyczajów, oraz dwa blogi pisane przez domorosłych filozofów,
którzy, jak wynikało z opublikowanych przez nich złotych myśli,
nie rozumieją ani aspektów etnograficznych, ani historycznych,
ani religijnych zarówno celtyckiego święta duchów, jak i dnia
Wszystkich Świętych. Mam wrażenie, że wypowiadanie się na
temat spraw, o których nie ma się bladego pojęcia, jest zwyczajem
typowo polskim, o znacznie bardziej zakorzenionej tradycji
niż jakikolwiek inny obrządek. Co najbardziej zapadło mi w
pamięć z tych grafomańskich wynurzeń to przeciwstawienie Halloween
Zaduszkom, czyli pogańskiego obrządku polskiemu, katolickiemu
świętu (na zasadzie - kto jest za, a kto przeciw?).
Wystarczy jednak poświęcić odrobinę czasu lekturze, by przekonać
się, że Święto Zmarłych i Zaduszki to obrządek, wywodzący
się w prostej linii z pogaństwa, w polskiej przeszłości obchodzony
jako Dziady, których znaczenia etnograficznego nikt nie kwestionuje.
Od V wieku p.n.e. aż do VII wieku, na terenach zamieszkałych
przez Celtów żywy był rytuał Samehain, który przypadał na
1 listopada - obchody końca lata, początku zimy, czas ogólnie
kojarzony ze śmiercią. W VII wieku papież Bonifacy IV ustanowił
dzień 1 listopada Dniem Wszyskich Świętych, ku czci świętych
i męczenników. Uznano powszechnie, że papież chciał w ten
sposób zastąpić celtyckie święto zmarłych świętem podobnym,
ale usankcjonowanym przez kościół katolicki.
Święto to zwane było w języku angielskim "All-hallows"
lub "All-hallowmas", a dzień poprzedzający go "All-hallows
Eve", czyli Wigilia Wszystkich Świętych - Halloween.
W roku 1000 Kościół ustanowił w dniu 2 listopada Dzień Wszystkich
Zmarłych, ku czci zmarłych. Obchodzono go podobnie jak Samhain.
Odbywały się parady, palono wielkie ognie, ubierano się w
stroje świętych, aniołów i diabłów. Brzmi znajomo, i jest
to kolejny dowód na to, że zjednoczona Europa to nie produkt
współczesności.
Nieprawdą jest natomiast, jakoby obrządek związany z Dziadami
zanikł w Polsce wieki temu - w regionie latowickim, na Mazowszu,
70 kilometrów od Warszawy, ten pogański rytuał przetrwał aż
do początków XX wieku! (zob. Edukacja
regionalna, program nauczania w gimnazjum)
Dopiero współczesny, XX-wieczny kościół katolicki zaadaptował
upiorne praktyki cmentarne, nadając im aureolę. Rys etnograficzny
pokazuje bardzo silne podobieństwo dawnych zwyczajów celtyckich
i plemion słowiańskich, kiedy na grobach bliskich rozpalano
ogień, by powstrzymać "upiory" przed przedostaniem
się do świata żywych. Upiorami wtedy nazywano zmarłych nagłą
śmiercią, zamordowanych lub samobójców. Podobnie rzecz się
ma, według legendy, z duszą Irlandczyka Jacka (Jack O`Lantern,
to jego twarz symbolizuje wyrzeźbiona dynia), złoczyńcy i
pijaka, który wszedł w konflikt z diabłem. Niedopuszczony
do czyśćca, wyrzucony z piekła, błąkał się od wsi do wsi,
mając za jedynego przewodnika tlący się żar z czeluści piekieł.
Umieścił go w wydrążonej rzepie i z taką lampą pukał do drzwi
domostw, prosząc o wsparcie. Tym, którzy mu go odmówili, robił
psikusy nie mniej perfidne niż za życia. Dlatego ludzie bali
się światła ogników, pojawiających się na wiejskiej drodze
w mżystą, jesienną noc. Jak widać, ogień, zemsta i upiory
są elementami identycznymi w obu kulturach, zaś ich asymilacja
ze współczesnością i wątek chrześciański spowodowały, że stały
się z czasem odrębne, a w ostatnich latach wzajemnie przeciwstawne.
Jednak ich wspólny rodowód jest niepodważalny, a dorabianie
ideologii szatana do zwyczajów staroceltyckich jest tu bezsensownym
nadużyciem. Halloween nierzadko przedstawiany jest nawet jako
obrządek satanistyczny, a nawet kult śmierci, kłócący się
z ideą chrześciaństwa, natomiast nie sposób zapomnieć, że
to chrześciaństwo jest religią, w imię której od wieków giną
ludzie na całym świecie.
Jeszcze rok temu pisałam, że Halloween godzi w polską kulturę,
polską tradycję, i odmawia dzieciom życia w szacunku dla podstawowych
wartości. Dziś, po kolejnym roku życia w państwie wielokulturowym
i wieloreligijnym uważam, że tak naprawdę wszystko zależy
od rodziców. Mądry rodzic wie, jak poradzić sobie z tą dwoistością
kulturową, i jak zakorzenić w dziecku szacunek do tradycji
i do pamięci o najbliższych, którzy odeszli. Jak nie pomylić
wesołego kościotrupka na witrynie sklepowej z profanacją zwłok.
Bo tym, co mnie osobiście uderza w podejściu rodziców do październikowych
przebieranek, jest albo zdecydowana krytyka traktująca Halloween
jako swoiste tabu, albo pobłażliwa obojętność (a niech się
Jasio bawi, tak jak inne dzieci). Bez refleksji nad tym, że
otwarcie granic i internet powodują asymilację kultur i homogenizację
obyczajów, więc samo "nie bo nie" może już niedługo
Jasiowi nie wystarczyć. Polacy są generalnie ludyczni i kiedy
tylko mają okazję, starają się swoją genetyczną skłonność
do zabawy uskutecznić, hołdując zwyczajom, które są społecznie
akceptowane, a które w sposób równie jasny jak Halloween odnoszą
się do pogaństwa i zabobonu. Bo czym innym są Andrzejki, kiedy
to wylany na wodę wosk ma przepowiedzieć przyszłość? Albo
zabawa z butami, które według starych wierzeń mają wskazać
pannie właściwego męża? Religia katolicka w sposób bezsporny
uczy, że jedynie Bóg kieruje życiem człowieka i zna jego przyszłość.
Dlaczego w takim razie polskie, w 95% katolickie społeczeństwo
nie przeciwstawia się tłumnie zwyczajom andrzejkowym, a nawet
wiecej - przyzwala na kultywowanie tych zwyczajów i samo w
nim uczestniczy? Czy dlatego, że zabobon zagraniczny jest
zły bo obcy, a nasz, rodzimy, jest oswojony i akceptowany
przez Boga (skoro nie spalił żadnej restauracji organizującej
zabawę Andrzejkową)? Czy upiory, z którymi anglosasi balują
w październikową noc są bardziej niebezpieczne dla katolicyzmu,
niż niesprecyzowana moc, która wytycza nam przyszłość wylaną
woskiem przez oko w kluczu? I czemu nikt nie oburza się na
postacie diabła i kostuchy, które w grupie kolędników chodzą
w styczniowy wieczór po polskiej wsi, zbierając smakołyki
jako trofeum swej misji? Czy nie widzicie bliźniaczego podobieństwa
między tymi praktykami?
Zgadzam się, że Halloween jest tandetą, a komercyjny rynek
korzysta z asymilacji kulturowej Europy i Ameryki. Wolne moce
przerobowe na wtryskarkach wyznaczają w Polsce i za oceanem
poziom i cenę tandety. Polak, wyposzczony przez komunistyczną
gospodarkę i łykający wszystko co zachodnie, postawi sobie
dynię w ogródku - bo była tania, bo sąsiad też ma, bo widział
w amerykańskim serialu. Bez zastanowienia się, co tym symbolem
chce pokazać otoczeniu - swoją jedność ze stale zmniejszającym
się światem, otwartość na inne kultury czy po prostu chcęć
bycia nowoczesnym za wszelką cenę? Różnica między polską a
amerykańską dynią jest jednak taka, że ta pierwsza stoi często
w ogrodzie, jakiego scenerię wykorzystują właśnie Amerykanie
do horrorów klasy C - połamane płoty, porwane siatki ogrodzeniowe,
zgniłe rośliny, zapuszczone trawniki, nierzadko z zardzewiałym
wrakiem samochodu zagrażającym życiu właścicieli posesji.
Standard, na jaki sobie nie pozwoli nawet najskromniejsza
kanadyjska rodzina. Jaka szkoda, że Polacy nie podchwytują
tradycji w sposób wiązany - dynia ze świeczką stojąca na równo
przyciętym, zagrabionym trawniku za estetycznym, odrestaurowanym
płotem. No cóż, jesteśmy jak widać tradycjonalistami nawet
w adopcji obcych zwyczajów - sięgamy tylko po to, co wygodniejsze.
Zresztą, po co sprzątać i grabić, skoro dynia to przebój tylko
jednego wieczoru?
Wracając do kalendarium na Onecie, gdzie Halloween okazało
się być polskim świętem - ciekawi mnie jak polski portal potraktuje
Guy Fawkes Day, Thanksgiving i Independence Day, które wciąż
są niewykorzystaną szansą dla polskich właścicieli wtryskarek
i galanterii papierniczej. Polska przedsiębiorczość nie zna
granic - szybki biznes można zrobić wykorzystując nawet zbłąkane,
celtyckie dusze. Wystarczy dorobić do nich ideologię - i niech
się dobrze sprzedają!
Na zdjęciach:
1. Namiot-dynia przed jedym z domów w sąsiedztwie.
2. Krwiożerczy nietoperz, snujący się w Halloween po moim
bloku
3. "Ozdoba" przy wjeździe na prywatną poseję w okolicy
Belfountain.
|