Okładka - Jest taka sprawa... - Sprawy i zlewy - Tu byłem... - Podgląd - Podsłuch
Wizja lokalna - Zasady współpracy - Archiwum - Sprawcy

 



ELEKTRONICZNE PUSZCZANIE BĄKÓW

Paweł Oses




20 lat nieprzerwanego wspólnego grania - to jubileusz, który w show biznesie zdarza się raczej rzadko. Jeśli ktoś funkcjonuje tak długo, to oznacza, że muzyka jest genialna, zespół jest prowadzony twardą ręką, a przede wszystkim trafił w gust publiczności i reaguje też na zmiany owego gustu. Z całą pewnością o zespole Rippingtons nie można powiedzieć, że gra genialną muzykę. Reszta jednak pasuje jak ulał.

Początkowo przedsięwzięcie miało mieć charakter okazjonalny, incydentalny. Dopiero później okazało się, że to jedna z ważniejszych grup fusion. Sukces założonej w 1986 roku przez gitarzystę Russa Freemana grupy był jednak tak ogromny, że stała się ona trampoliną do błyskotliwych karier paru muzyków. Spójrzmy na saksofon. Najpierw Kenny G. Facet zrobił przecież oszałamiającą solową karierę. Na jego miejsce przyszedł skośnooki Jeff Kashiwa. Ale i on zaczął z czasem nagrywać własne płyty. Na najnowszych nagraniach zmienił go więc Eric Marienthal - absolutnie jedna z największych obecnie gwiazd grających na saksofonie. Inną megagwiazdą, która przewinęła się przez zespół Russa Freemana jest pianista David Benoit. Gdy zaczynał grać w grupie, był już uznanym klawiszowcem. Chyba raczej nie musiał dorabiać do pensji. Przeważyła zapewne przyjaźń z liderem grupy. Jeszcze innym instrumentalistą, którego jakimś cudem Freeman przekabacił był Steve Reid. Powiedzmy sobie szczerze, ten perkusista bardziej chwali się współpracą z Milesem Davisem czy Jamesem Brownem niż z The Rippingtons. Za sukcesem zespołu stoi więc prawdopodobnie po prostu ogromna charyzma i upór Freemana. Trudno odgadnąć jakim cudem zgarnia z rynku najlepszych muzyków, ale można zaryzykować żart, ze każda sława kiedyś grała w The Rippingtons.
Najdziwniejsze w tym wszystkim jest to, że tą muzyką trudno jednak się zachwycać. Owszem, kilka kawałków jest genialnych. Uwielbiam na przykład "Caribbean Breeze" z płyty "Life In The Tropics" z 2000 roku. To w ogóle jeden z nielicznych numerów, których mogę słuchać po parę razy z rzędu. W sumie jednak ów sentymentalny duecik Freemana z Peterem White'm jest wyjątkiem potwierdzającym regułę. A brzmi ona tak: The Rippingtons to zespół instrumentalny, czasami określany jako jazzowy bądź smooth jazzowy, o dość schematycznym plastikowym brzmieniu, płaskiej ekspresji, generalnie niezbyt porywającym charakterze. Niebezpiecznie oscyluje w stronę relaksacyjnego "muzaku". To mało, gdy weźmie się pod uwagę, jak wielcy muzycy pracują na ten efekt.
Najnowsza płyta The Rippingtons jest zatytułowana po prostu "The 20th Anniversary". Album zaczyna się w sposób, jakiego nie lubię. Mnóstwo elektroniki w weselno-jarmarcznym wydaniu, plus tępo wybijany rytm - i dopiero gdzieś w tle, przez przypadek, gra jakiś saksofon City of Angels. Aranżacyjnie do bani, muzycznie niezbyt ciekawie, brzmienie trąci myszką. Drugi utwór nie zapowiada żadnej rewolucyjnej zmiany. Dopiero w trzecim pojawia się powiew świeżości. "Costa Del Sol" to jeden z najlepszych kawałków na płycie. Latynoskie przyprawy smakują tu bardzo dobrze. To lekka salsa z pięknym i bardzo skromnym wokalem Patti Austin w tle Costa Del Sol. Jest też całkiem ciekawa solówka Davida Benoita na fortepianie. Później jednak znowu wraca brzmienie Papa Dance, z nałożoną na całość gitarą Russa Freemana. Nawet sekcja dęta jest jakaś taka jakby komputerowo sterylna. Kompletnie bez duszy, syntetycznie. W kolejnym utworze "Six Four" powraca bardzo pełne i nasycone brzmienie gitarowe przypominające nagrania Rippsów z lat 90. Nieco funkowo i tanecznie robi się w "Rainbow". O ileż ciekawiej byłoby, gdyby zamiast elektronicznego puszczania bąków grał tu normalny bas Rainbow! Z tego wszystkiego wychodzi, że najbardziej intrygującą ścieżką na płycie jest "A 20th Anniversary Bonus". To zbiór kilku utworów z dwudziestoletniej historii zespołu, nagrany w 30-sekundowych fragmentach A 20th Anniversary Bonus. Za instrumenty chwycili ci sami muzycy co 5, 10, 15 lat temu - i jazda! W sumie przez całą płytę przewinęły się naprawdę wielkie osobowości, między innymi: Kirk Whalum, Paul Taylor, Eric Marienthal, Dave Koz, Jeff Kashiwa, Steve Reid, David Benoit, Patti Austin czy Gregg Karukas. Czy to jednak wystarczający powód dla kupna tej płyty? Dla fanów tak, dla "początkujących" - raczej nie.

 

Góra
 
Okładka



www.sprawa.pl
Wszelkie prawa zastrzeżone