Okładka - Jest taka sprawa... - Sprawy i zlewy - Tu byłem... - Podgląd - Podsłuch
Wizja lokalna - Zasady współpracy - Archiwum - Sprawcy

 



TAŚMY "PRAWDY"

Janusz Pella



 


Wysilam moją łepetynę i próbuję w rozumny sposób wytłumaczyć sobie co zaszło. "Korupcja polityczna" stała się z dnia na dzień głównym tematem i rzekomo głównym przewinieniem polskiego życia politycznego. Ale mówić o "korupcji" politycznej, to tak jak czynić zarzuty wodzie za to, że jest mokra.

Nie ma czegoś takiego jak "korupcja polityczna", ponieważ polityka jest właśnie zinstytucjonalizowaną korupcją. Politolodzy w swoich komentarzach sugerują, że w ramach kultury politycznej mieszczą się dyskusje na temat ustępstw w pracach nad ustawą, czy podziału tek ministerialnych na poszczególne organizacje partyjne. Negocjacje winny być toczone w szerszym gronie, za każdym razem reprezentatywnym dla danej partii. No, pięknie. Ale czy ktoś wierzy, że kiedykolwiek w krótkiej historii Polski po 1989 roku te warunki były kiedykolwiek spełnione? Nasza klasa polityczna bezczelne targi o stanowiska ma wpisane w podstawę swojej działalności. To właśnie na tym polega uprawianie polityki w trzeciej i czwartej RP. Nie miejmy złudzeń. To nigdy nie wyglądało inaczej. Jedyne, co wydarzyło się nowego, to fakt, że możemy się temu przyglądać. Zresztą paradoksalnie dzięki posłance Beger, skazanej wyrokiem sądu za fałszowanie swoich list poparcia, być może coś się zmieni na lepsze. Teraz kupczenie nie będzie mogło być aż tak ostentacyjne. Zawsze ktoś kogoś będzie podejrzewał o to, że pod marynarką ma włączony mikrofon. Negocjacje przeniosą się też być może do łaźni, by uniknąć podejrzeń o przemycanie elektronicznych gadżetów. To cyniczne, ale być może ze strachu przed ukrytymi mikrofonami życie polityczne wreszcie się nieco ucywilizuje.
Zastanawiająca jest również nie tylko sama "afera", ale również reakcje na nią. Przedstawiciele największej polskiej partii politycznej bez najmniejszego zażenowania oskarżają dziennikarzy o pracę pod dyktando służb specjalnych. Czynią to zresztą nie po raz pierwszy. Wystarczy wspomnieć Lecha Kaczyńskiego, który parę lat temu takie działa wytoczył przeciwko dziennikarce "Rzeczpospolitej" Annie Marszałek. Jak widać nie skompromitowało go to na tyle, by uniemożliwić mu objęcie najwyższego urzędu w państwie. Mania prześladowcza znajduje wyraz w każdej wypowiedzi czołowych działaczy PiS-u. To dość prymitywny język, ton od wielu miesięcy jest ciągle ten sam. Atmosfera jest coraz bardziej podgrzewana. Konkretów jednak brakuje. Krytycy rządu stawiani są w jednym rzędzie z ZOMO, czyni się aluzje sugerujące, że szefowie największych firm medialnych są agentami Wojskowych Służb Informacyjnych, wszystko jest przez kogoś inspirowane, ktoś gdzieś tam ciągle pociąga za sznurki. Kto? Gdzie? Tego mamy dowiedzieć się jutro. Nie, nie jutro. Za tydzień. Albo jeszcze później, gdy wreszcie wszystko będzie uporządkowane, państwo naprawione, agenci zamknięci. No i stąd wniosek, że rząd musi trwać, a próby jego zamiany są zamachem na niepodległość Polski. Czy ktoś jeszcze się na to nabiera?
Z telewizora słyszę potoki słów, które z miejsca odrzucam. Czuję się bezczelnie mamiony, oszukiwany, straszony. Jeśli nawet w stwierdzeniach o wszechogarniających służbach i dziennikarzach na pasku "układu" tkwi źdźbło prawdy, to rzucając oskarżenia na oślep Kaczyńscy et consortes kompromitują ideę o którą walczą. Ośmieszają siebie i tych, którzy im zaufali. Zrzucanie winy za własne przewinienia na agentów świadczy o utracie kontaktu z rzeczywistością. Widzą to wszyscy dookoła, poza samymi bohaterami tego żenującego spektaklu.

 

Góra
 
Okładka



www.sprawa.pl
Wszelkie prawa zastrzeżone