Wojnę
można pokazywać na ekranie na różne sposoby - romantycznie
lub realistycznie, jako dramat lub przygodę. Fiodor Bondarczuk
w "9 Kompanii" połączył wszystkie te cechy. W rezultacie
wyszedł przejmujący, ważny i doskonale zrealizowany film wojenny.
Fiodor Bondarczuk jest synem Siergieja Bondarczuka, słynnego
reżysera radzieckiego, mającego na swym koncie m.in. nagrodzony
Oscarem obraz "Wojna i pokój" oraz pamiętny "Los
człowieka". Jednak nie tylko geny i obcowanie od dziecka
z filmowym rzemiosłem świadczą na korzyść autora "9 Kompanii".
Film ten jest swego rodzaju testamentem pokolenia radzieckiego,
które doświadczyło wojny w Afganistanie. Sam Bondarczuk junior
służył w wojsku radzieckim w latach 1985-87. Bohaterowie filmu
są więc jego rówieśnikami. To dla nich powstała "9 Kompania".
Reżyser przyznaje, że jego obraz jest hołdem dla wszystkich,
którzy przeżyli piekło Afganistanu, oraz dla tych, którzy
stamtąd nie wrócili. Jednym z konsultantów podczas produkcji
był zresztą weteran z 9. Kompanii.
"9 Kompania" jest oparta na autentycznych wydarzeniach,
które miały miejsce pod koniec lat 80-tych ubiegłego wieku,
kiedy radziecka kampania wojenna w Afganistanie zbliżała się
ku końcowi. Oglądamy dwanaście miesięcy z życia grupy młodych
radzieckich żołnierzy. Od pożegnania z najbliższymi na dworcowym
peronie, przez trudy obozu ćwiczebnego, po krwawe jatki w
górach Afganistanu.
Jeśli kiedykolwiek Amerykanie nakręcą film o "swojej"
wojnie w Afganistanie, niemal na pewno będzie tam scena, w
której ktoś wygłasza płomienne przemówienie, stojąc na tle
flagi narodowej. U Bondarczuka flaga wprawdzie łopocze, ale
nikt się nie wygłupia i nie epatuje nas patriotycznymi wersami.
Może dlatego, że patriotyzm był w Związku Radzieckim pojęciem
względnym, przeważnie zaszczepianym drogą indoktrynacji polityczno-ideologicznej.
Jest kilka scen, w których rekruci deklamują wyuczone formułki
o wierności socjalistycznym wartościom, ale... właśnie słychać,
że są wyuczone. Ci młodzi mężczyźni zachowali w sercach własne
wartości. Dlaczego więc zgłosili się na ochotnika, wiedząc,
że będą zabijać i sami mogą zostać zabici? Zawadiaka z biednej
rodziny chce wrócić z medalem i stać się prawdziwym mężczyzną.
Inny uciekł do wojska przed żeniaczką. Jest i artysta-rysownik,
który w wojnie odnalazł prawdziwe piękno. I wprawdzie wszyscy
pojechali na wojnę w mundurach armii agresora, ale przeważnie
nie mając ukształtowanego światopoglądu, nie zdają sobie sprawy
z faktycznego stanu rzeczy. W ich mniemaniu bronią swojej
ojczyzny. Zbyt późno zdadzą sobie sprawę, że prawdziwa wojna
nie ma w sobie nic romantycznego i daleka jest od przygody.
Dopiero co wszedłszy w życie, staną ze śmiercią twarzą w twarz.
Film Fiodora Bondarczuka nie uchronił się przed modną od jakiegoś
czasu tzw. polityczną poprawnością. Oto w grupie młodych żołnierzy
jest także chłopak z Groznego. Czeczen walczy ramię w ramię
z Rosjanami? Prawdopodobnie tak właśnie było.
W odróżnieniu od np. "Szeregowca Ryana", który wprawdzie
pokazywał okropności walki z przesadną wręcz drobiazgowością,
ale opierał się na wydumanej fabule, "9 Kompania"
jest prawdziwym obrazem wojny. Opowiada autentyczną historię.
Oglądając go czułem emocje tych młodych chłopców, ich rozterki,
strach, panikę, wierzyłem w ich solidarność i poświęcenie.
Wiarygodność filmu o wojnie nie polega tylko na realistycznych
scenach, w których z rozszarpanych ciał wylewają się wnętrzności,
a ktoś szuka swojej urwanej ręki. Aczkolwiek podobno kompletna,
ponad trzygodzinna wersja obrazu Bondarczuka zawiera wiele
scen bardzo drastycznych i, by nie zyskać ograniczenia wiekowego
dla widzów, musiała być pocięta. Moim zdaniem "9 Kompania"
to najlepszy film wojenny ostatnich lat. Stawiam go w równym
rzędzie z "Czasem Apokalipsy", "Plutonem"
i "Cienką czerwoną linią".
|