Okładka - Jest taka sprawa... - Sprawy i zlewy - Tu byłem... - Podgląd - Podsłuch
Wizja lokalna - Zasady współpracy - Archiwum - Sprawcy

 



WYBIÓRCZO O KRECIE

Vice Sprawca




Byłem na Krecie. Powyższe zdanie w sensie informacyjnym ma podobny walor jak zdanie "byłem w Polsce". Ale gdzie? W jakim mieście? W której części? Tu jest pies pogrzebany. Kreta to ogromny obszar i nie da się w ciągu trwających dwa tygodnie wakacji poznać nawet drobnego ułamka tego, co warto zobaczyć.

Siłą rzeczy poniższe słowa mają charakter bardzo wybiórczy. W zasadzie mogę powiedzieć, że ledwie to miejsce "liznąłem". I tak właśnie proszę traktować ten tekst. To bardzo subiektywna i dość powierzchowna relacja.
Zacząć muszę od tego, co było największym przekleństwem - miejsca zakwaterowania. Stalida. Jeśli ktoś wybiera się na wyspę, radzę to miejsce omijać jak najszerszym łukiem. Podobnie zresztą jak sąsiednie miasta - Hersonisos i Malia. Dlaczego? Bo więcej tu Anglii niż Grecji. Wieczorami w każdej knajpie wielkie telewizory bez przerwy pokazywały jakieś mecze piłkarskie, po ulicach przewalały się tabuny bekających rudzielców, troszkę przesadzając można powiedzieć, że w knajpach łatwiej było o "english food", niż o sałatkę grecką. Niemcy pewnie nawet zamawiali tu golonkę z kapustą. Jak by tego było mało, w Malii był nawet bar McDonald's. Koszmar! Widać z tego, że trzeba było się jakoś ratować i uciekać stamtąd każdego dnia, tak daleko jak się tylko dało. W wyborze miejsc, do których zdecydowaliśmy się dotrzeć niezwykle pomocny był przewodnik Petera Zralka. Wszystkie poradniki turystyczne wydane na kredowym papierze radzę wyrzucić na przemiał. Przewodnik Zralka nie jest nawet w jednej dziesiątej tak piękny jak tamte, za to jest fantastycznie napisany i zawiera bardzo szczegółowe informacje, których próżno szukać gdzie indziej. Niestety, nie mogliśmy skorzystać z wypożyczalni samochodów. Siłą rzeczy każdy dzień zaczynał się i kończył dość monotonną i męczącą podróżą autobusem. Z całą pewnością o wiele ciekawsza i wygodniejsza dla podróżników jest zachodnia część Krety. Niestety, przy wyborze wycieczki nikt nas o tym nie uprzedził.

Wiadomość od ufoludków

Wypada zacząć od stolicy wyspy, Heraklionu. Właściwie można ją sobie spokojnie odpuścić, gdyby nie jeden detal - Muzeum Archeologiczne. To ważne miejsce, którego nie wypada ominąć. Warto oglądać eksponaty z pełnym "podparciem" merytorycznym. W przeciwnym wypadku po 5 minutach będzie się maksymalnie znudzonym.
Tym, czym dla Luwru jest Mona Lisa, tym dla herakliońskiego muzeum jest dysk z Fajstos. Niewielki przedmiot sprzed ponad trzech i pół tysiąca lat, o wielkości i kształcie talerza, zapisany dziwnymi znakami, jest jedną z największych zagadek historii. Dla jednych jest to testament mieszkańców Atlantydy, dla innych wiadomość od ufoludków. Miłą ciekawostką dla zwiedzających z Polski jest ulica Handakos nieopodal centralnego placu Venizelosa. To tu przechadzał się w latach 50. Zbigniew Herbert. Poeta pisał: "Długie lata prześladować mnie będzie ten obraz i wspomnienie wędrówki po stromej ulicy Handakos, obraz spętania - jakby to wówczas dotknęła mnie po raz pierwszy śmierć w oślepiającym słońcu południa". Żelaznym punktem każdej wycieczki do miasta jest też wizyta w twierdzy weneckiej. Warownia jakoś nie zachwyca. Ogromne komnaty robią wprawdzie imponujące wrażenie, ale niestety podczas ich zwiedzania trzeba się narazić na smrody kociego oraz ludzkiego pochodzenia. Poza tym, poza gołymi ścianami w zamku nie jest eksponowane kompletnie nic.
Zatem pora wynieść się z tego miasta i zobaczyć coś zupełnie innego. Najpierw Knossos. Niezwykłe ślady świetności kultury minojskiej odkrył w XIX wielu Arthur Evans. Dziś uważany jest niemal za bohatera narodowego. Tyle tylko, że ów jegomość to co odkrył zalał betonem i zaczął na podstawie własnych wyobrażeń rekonstruować antyczne miasto. To co po sobie zostawił do dzisiejszej wiedzy historycznej ma się jak pięść do nosa. Warto więc przy zwiedzaniu Knossos mieć świadomość, że to jedynie archeologiczny disneyland. Na szczęście to nie jedyne antyczne wykopaliska na wyspie, trzeba więc koniecznie odwiedzić te mniej znane i zniszczone przez archeologów-wandali miejsca - na przykład w Malii.

Spasione zwierzaki

Kreta ma pewien turystyczny "kanon". Są to miejsca nachalnie reklamowane, których nie wypada ominąć. Takim miejscem jest Wąwóz Samaria. Z ręką na sercu przyznaję, że mimo całego blichtru turystycznego, który zawsze wzbudza we mnie maksymalną podejrzliwość i zniechęcenie, to miejsce jest zachwycające. Jego odwiedzenie wymaga sporego wysiłku. W moim przypadku oznaczało konieczność spędzenia w autobusie około 7 godzin jednego tylko dnia (pobudka o 4.30!). Wąwóz wszystko jednak wynagradza. Marszruta zaczyna się na wysokości 1235 metrów n.p.m. Potem przez 5-6 godzin tylko w dół, aż do morza. Przez większą część szlaku marsz jest nieco "odmóżdżający". Pierwsze godziny zmuszają nawet do zadania sobie pytania "czy warto było?". Jednak to co widzi się w końcu wąwozu jest przepiękne. Wysokie na 200-300 metrów ściany, oddalone od siebie tylko o kilka metrów. Paradoks polega niestety na tym, że jest to końcówka wielogodzinnego dreptania. Trzeba się spieszyć na prom, wokół mnóstwo rozwrzeszczanych turystów, wszystko nie nastraja do chłonięcia wrażeń. Nie pozostaje nic innego jak strzelenie kilku fotek - i w drogę. Maskotką wąwozu jest kozica agrimi. Kojarzyłem to zwierzę z naszą tatrzańską kozicą górską. Dlatego sądziłem, że z powodu płochliwości agrimi nie zobaczymy. Tymczasem te bestie są tak rozpaskudzone, że żrą turystom z ręki. Byłem tym widokiem zgorszony. Tępe spasione zwierzaki.

Rozgłośnia w klasztorze

Jak wspomniałem o najpiękniejsze atrakcje turystyczne na Krecie najłatwiej w zachodniej części wyspy. Niemniej część wschodnia także ma to i owo. Zacznijmy od wyprawy na Vai. To bodaj najsłynniejsza plaża na całej Krecie. Jest położona niemal na samiusieńkim końcu lądu. Miejsce to słynie z gajów palmowych. Drzewa niemal "wchodzą" do wody. Jest więc uroczo. Co ciekawe, gaje palmowe są chronione przez Unię Europejską. Gdy się o tym dowiedziałem, zamarzyłem by zostać urzędnikiem oceniającym, które gaje palmowe zasługują na ochronę, a które nie. Mogę chyba jednocześnie przypuszczać, że widziałem "najpiękniejsze takie miejsce na Ziemi", skoro to właśnie tu kręcono reklamówkę batonu Bounty. Nie ma to jak smak raju! Zabawnym szczegółem jest fakt, że obszary wokół plaży, jak i sama plaża należą do pobliskiego klasztoru Toplou. Położony na zupełnym odludziu klasztor nie imponuje ogromem, czy jakąś szczególną architekturą. Niemniej przez lata był to bardzo ważny ośrodek religijny, choćby dlatego, że był najbogatszym klasztorem na Krecie. Mnichom jednak nie tylko pomnażanie dóbr doczesnych w głowie. W czasie wojny to właśnie z klasztoru nadawała konspiracyjna rozgłośnia radiowa. Przełożony mnichów zapłacił zresztą za to najwyższą cenę. W klasztorze jest niewielkie muzeum, w którym można zobaczyć między innymi przedmioty związane ze sprawowaniem liturgii, ale także historyczne dokumenty, w których określony był status prawny klasztoru. Oddzielne pomieszczenie zostało poświęcone drugiej wojnie światowej. Jest więc parę sztuk broni strzeleckiej, radiostacja, itp.
Pięknym miastem - i kolejnym "punktem obowiązkowym" na Krecie, jest Agios Nikolaos. Swój urok zawdzięcza przede wszystkim niezwykłemu akwenowi. W środku miasta jest jezioro. Obudowane z każdej strony knajpkami, przy których zacumowanych jest mnóstwo małych łódeczek, urzeka wszystkich, którzy tu trafili. Jezioro to jest połączone z morzem kanałem. Uznawane było za bezdenne. Ostatecznie ustalono, że ma ponad 60 metrów głębokości. Imponujące, zważywszy, że jezioro jest "na oko" mniejsze niż boisko do piłki nożnej. W tym miejscu nurkował słynny Jacques Cousteau. Jedyne co znalazł to jakiś czołg zatopiony przez Niemców.

Wyspa trędowatych

Z Agios Nikolaos obowiązkowo trzeba wybrać się do Elundy. To bardzo snobistyczne miasteczko, choć na pierwszy rzut oka tego nie widać. Luksusowy jubiler sprzedający rolexy sąsiaduje tu z niezbyt nobliwym fast-foodem. Elunda to jednak nie jest cel sam w sobie. Z miasta trzeba obowiązkowo wypłynąć na Spinalongę. Na wysepce, którą bez trudu można obejść w pół godziny, była twierdza wenecka. Turcy bezskutecznie oblegali ją przez 15 lat! Ostatecznie zaproponowali obrońcom wolność w zamian za poddanie twierdzy. Gdy tak się stało, wszyscy mieszkańcy Spinalongi zostali wyrżnięci w pień. Niewyjaśnioną dla mnie ciekawostką twierdzy są rysunki wykute na skałach. Pojawiają się w różnych miejscach. Są na nich wizerunki statków, zauważyłem też gwiazdę Dawida, a w innym miejscu także datę: 1702.
Wysepka ma jeszcze inne ponure dziedzictwo. Mniej więcej sto lat temu utworzono na niej leprozorium. Przez kilkadziesiąt lat trafiali tu trędowaci z najodleglejszych obszarów. To właśnie dlatego Spinalonga była jedynym fragmentem Krety nieokupowanym przez Niemców podczas wojny. Naziści wstrzymali jednak transporty żywności na Spinalongę i część chorych zmarła z głodu. Ostatni trędowaty został w 1957 roku wywieziony stąd do szpitala w Atenach. Niszczejące domy gdzieniegdzie mają jeszcze nawet fragmenty szyb w oknach. Wszystko jednak popada tu w ruinę i sprawia przygnębiające wrażenie...

Czaszki na pomniku

Ze Spinalongi skaczemy w zupełnie inne miejsce - do Palio Chorio, na południowym wybrzeżu w zachodniej części wyspy. Większości turystów, którzy odwiedzili Kretę, to miejsce kojarzy się tylko z jednym: tu wsiadali do autobusów po wyczerpującym marszu wąwozem Samaria. Palio Chorio zasługuje jednak na znacznie więcej uwagi. Jest to najważniejsza miejscowość obszaru, który od zawsze na Krecie uchodził za niezwykle wojowniczy. Podobno jeszcze całkiem niedawno ulubioną rozrywką tutejszych mężczyzn było strzelanie do znaków drogowych. Dzisiaj broni na ulicach już się nie widuje, ale w tutejszych ludziach tkwi jakaś przedziwna duma i pewność siebie. A może to tylko autosugestia? Trudno się od niej uwolnić, skoro tej okolicy nie mogli okiełznać ani Wenecjanie, ani Turcy, ani Niemcy. Ci ostatni równali z ziemią wioskę za wioską. Dość makabrycznym śladem po tym jest skromny pomnik, który zamiast cokołu ma pojemnik, w którym za szybą wyraźnie widać mnóstwo ludzkich czaszek. Warto też przypomnieć, że to właśnie malutki port w tej miejscowości był świadkiem chaotycznej ewakuacji wojsk brytyjskich, australijskich i nowozelandzkich między 28 majem a 1 czerwcem 1941 roku.
Palio Chorio to miejsce, w którym spędziłem z żoną sporo czasu. Wynajęliśmy tu pokoik. Niezatłoczona i cicha plaża, piękne okolice i urocze knajpki tuż nad brzegiem morza - to właśnie to czego chcieliśmy zaznać na Krecie. Palio Chorio było jednak tylko przystankiem w drodze na najbardziej niedostępną i dziką grecką wyspę - Gavdos. Postanowiliśmy za wszelką cenę dotrzeć do najbardziej oddalonego na południe skrawka Europy. To jednak zupełnie inna opowieść.

 

Góra
 
Okładka



www.sprawa.pl
Wszelkie prawa zastrzeżone