Jestem
mieszczuchem. Na rolnictwie się nie znam. W rodzinie jakoś
nikt nie utrzymuje się z roli. Pewnych rzeczy nikt mi więc
nie mógł wytłumaczyć. Nie rozumiem na przykład, dlaczego rolnicy
nie muszą płacić ZUS-u. Nie rozumiem, dlaczego ich pracę otacza
nimb "świętości".
Najbardziej już nie pojmuję, że ta grupa zawodowa - w końcu
taka sama jak setki innych - doczekała się w Polsce dwóch
parlamentarnych reprezentacji politycznych. To tak, jakby
Polskie Stronnictwo Kasjerek Sklepowych startowało w wyborach
z hasłami poprawy bytu kasjerek - i wygrywało. Ja wiem, rolników
jest więcej, ale ten przykład mam nadzieję ujawnia kompletny
anachronizm "branżowych" ugrupowań politycznych.
Niemniej żyjemy w takiej, a nie innej rzeczywistości. Lider
jednego z dwóch ugrupowań rolniczych jest nawet wicepremierem.
Jego też nie rozumiem. Ów jegomość zapowiedział dopłaty państwa
do ubezpieczeń rolniczych. Poddał również pod dyskusję propozycję
zmuszania rolników do takich ubezpieczeń.
Susza. Jęki, żałość, klęska. Wszystko to nie schodzi z pierwszych
stron gazet od tygodni. To co cieszy właścicieli nadmorskich
pensjonatów, martwi rolników. Słońce rozdaje swój blask wszystkim
równo, jednych doprowadzając do ruiny, innych bogacąc. W poprzednich
latach gigantyczne kwoty stracili właściciele pensjonatów.
Czy komuś jest żal branży turystycznej? Nie? To dlaczego mnie
mają obchodzić rolnicy? Czy rząd zmuszał kogoś do wykupywania
ubezpieczeń na wypadek zachmurzonego nieba? Przecież taka
pogoda doprowadzała wielu ludzi do znacznego obniżenia dochodu
z turystów. Czy rząd pomyślał o tysiącach firm, które są na
krawędzi bankructwa z powodu galopujących cen benzyny? Zdaje
się, że wpływ polityków na cenę benzyny jest nawet większy
(akcyza!) niż na pogodę. Parę lat temu trzeba było wszystkich
zmusić do ubezpieczenia się na wypadek wojny w Zatoce Perskiej!
Tak przynajmniej rozumuje panująca władza. Może warto pomyśleć
o przymusowych ubezpieczeniach dla graczy giełdowych. Będą
mogli się zabezpieczyć na wypadek nietrafionych inwestycji.
Nie rozumiem, dlaczego rząd nie zmusza do ubezpieczania się
od skutków swoich własnych idiotycznych decyzji. Na przykład
tysięcy ludzi, którzy zarabiają na buty dla swoich dzieci
sprowadzaniem używanych samochodów. Za chwilę ci ludzie albo
pójdą na bezrobocie, albo będą szukać roboty poza Polską.
W 1997 roku ówczesny premier ofiarom powodzi wypomniał, że się
nie ubezpieczyły. Dzisiejszy wicepremier reprezentuje dokładnie
ten sam sposób myślenia. Używa tylko nieco innej stylistyki.
Nikt jednak nie wiesza na nim psów. Zapewne w oczach rolników
wyrasta nawet na bohatera. Ciekawi mnie, co się stanie z pieniędzmi
zbieranymi z takich ubezpieczeń. Ode mnie co miesiąc moje
ukochane państwo zdziera 800 złotych przymusowego ubezpieczenia.
Obawiam się, że nie wróci do mnie nawet jedna dziesiąta zrabowanych
pod tym pretekstem pieniędzy. Czy rolnicy będą potraktowani
inaczej? Z mojego doświadczenia wynika, że ich pieniądze pójdą
jedynie na utrzymanie sporej rzeszy urzędników. Jedynym zadaniem
tych urzędników będzie dowodzenie, że są do czegoś potrzebni.
Będą zatem zmuszać biednych rolników, by pukali od drzwi do
drzwi i zbierali kolejne stemple.
Rolnictwo to biznes, jak każdy inny. W Polsce, o ile wiem,
kompletnie niewydajny, rozdrobniony. Nadciąga więc fala bankructw.
Ktoś próbuje ją powstrzymać, umacniając jednocześnie zacofanie.
Szkoda, że inni nie mogą liczyć na taką troskę. Szkoda też,
że to właśnie ci "inni" muszą dokładać się do przymusowego
uszczęśliwiania następnych (po górnikach) grup społecznych.
Po raz kolejny jesteśmy dzieleni na równych i równiejszych.
|