Okładka - Jest taka sprawa... - Sprawy i zlewy - Tu byłem... - Podgląd - Podsłuch
Wizja lokalna - Zasady współpracy - Archiwum - Sprawcy

 



SENS ŻYCIA WEDŁUG DAVIDA RUSSELLA

Ewa Brzeska



 


Człowiek szuka sensu życia od tysiącleci. W zasadzie każdy, kto ma iloraz inteligencji większy niż herbatnik, zadał sobie choć raz pytanie: "Kim jestem?" - nawet jeśli nie umiał na nie odpowiedzieć.

Ludzie inteligentni szukają nie tylko sensu swojego życia, ale sensu istnienia w ogóle. Najprostsza forma takiego pytania brzmi: "O co w tym wszystkim chodzi"? I to samo pytanie można by odnieść do filmu Davida Russella "Jak być sobą".
Nie radzę oglądać go osobom myślącym schematycznie, bo będą żałować wydanych na bilet pieniędzy, a z kina wyjdą najpóźniej po 30 minutach seansu. Żeby przyswoić sobie treści, jakie chciał nam przekazać reżyser, trzeba polubić filozofię, względnie zaaplikować sobie jedno piwo. Przy czym filozofia prezentowana w filmie jest conajmniej dziwna, a jedno piwo ma to do siebie, że jest wstępem do drugiego. Tak więc oba sposoby prowadzą na manowce. Pozostaje tylko uwierzyć, że w komedii "Jak być sobą" być może o coś chodzi, ale niekoniecznie. I już można ją oglądać ze spokojnym sumieniem.
Punktem wyjścia fabuły jest podejrzenie dręczące pewnego ekologa, że trzykrotne spotkanie tego samego Murzyna, za każdym razem w innych okolicznościach, to coś więcej niż tylko przypadek. Albert Markovski wynajmuje więc parę detektywów egzystencjalnych, którzy mają mu pomóc znaleźć odpowiedź na pytanie o sens życia. Detektywi zaś wyznają zasadę filozoficzną, że wszystko we Wszechświecie jest ze sobą połączone - ludzie, przemioty, zdarzenia. By rozstrzygnąć, co łączy Alberta z resztą świata, muszą obserwować go bez ustanku, śledzić, podsłuchiwać, rozmawiać ze znajomymi, podglądać nawet w łazience. Krok po kroku śledztwo obejmie między innymi marketingowca sieci supermarketów Huckabees, jego dziewczynę i pewnego zagubionego strażaka. Na koniec zaś wplącze się we wszystko pani filozof, reprezentująca dokładnie przeciwne stanowisko niż detektywi - to mianowicie, że nic nie jest ze sobą połączone, a świat opiera się na głębokim indywidualizmie.
Z tego misz-maszu widz ma wyciągnąć dla siebie jakieś wnioski. Pierwszy jaki wyciągnęłam, to ten, że David Russell przeczytał za dużo książek i wszystko mu się poplątało. Ale to jeszcze nie powód, żeby rozplątywać to potem na taśmie filmowej. Po chwili doszłam do kolejnego wniosku, że w tym pozornym szaleństwie jest jednak jakaś metoda. Ostatecznie nikt nie ma monopolu na wyjaśnianie zagadek istnienia. Nawet jeśli filozofie Wschodu głoszą, że wszystkie elementy Wszechświata są w jakiś sposób powiązane ze sobą, to sartre'owski indywidualizm i egzystencjalizm wcale nie stoją z nimi w sprzeczności. Związki istnieją - zgoda, ale tworzą je indywidualności. Dopiero połączenie obu teorii daje spełnienie. Bohater "Jak być sobą" dochodzi, zdaje się, do podobnego wniosku.
Wracam na ziemię. Pomijając fakt, że film Russella jest zakręcony, jest również zabawny, a o to chyba głównie chodziło. Najśmieszniej wypada para Detektywów Egzystencjalnych granych przez Dustina Hoffmana i Lily Tomlin. Mark Wahlberg w roli uparcie szukającego sensu życia strażaka jest tyle groźny, co rozbrajający. Jude Law wciela się w Brada Standa - menedżera w garniturze, wiecznego pozera, który zapomniał już kim jest naprawdę. Jego dziewczynę, naiwną Dawn, gra Naomi Watts. Dorzućmy jeszcze Isabelle Hupert jako filozoficzną przeciwniczkę detektywów. Sami widzicie, że obsada jest przepyszna. Niestety, grający głównego bohatera Jason Schwartzman sprawił, że postać Alberta jest najmniej ciekawa. Mimo starań aktora więcej dzieje się wokół Markovskiego niż w nim samym.
Film "Jak być sobą", mimo pewnego zagmatwania ma coś w sobie. Największym plusem tej komedii absurdu jest to, że daje do myślenia. Bo nawet jeśli nie trafią do nas filozoficzne zapędy Davida Russella, to - daje głowę - przynajmniej połowa z was zapyta po wyjściu z kina: "O co w tym wszystkim chodzi"?

 

Góra
 
Okładka



www.sprawa.pl
Wszelkie prawa zastrzeżone