Okładka - Jest taka sprawa... - Sprawy i zlewy - Tu byłem... - Podgląd - Podsłuch
Wizja lokalna - Zasady współpracy - Archiwum - Sprawcy

 



KAMIENNE SŁONIE

Adriana Mateusiak




Już po raz drugi wybrałam się do czeskiego "Skalnego Miasta". Nazwa tego miejsca nie wywodzi się bynajmniej stąd, że pośród kamiennych ścian mieszkają ludzie. Jest to jeden z największych zespołów skał w całej środkowej Europie, o powierzchni ponad 1800 ha.

Pomysłowi organizatorzy już na początku XX wieku wyznaczyli pomiędzy skałami trasy dla turystów. Przyglądając się układom i kształtowi skał, nadano im różne wymyślne nazwy. Teraz turyści zwiedzający to malownicze miejsce cały czas muszą pracować wyobraźnią. W końcu bez niej trudno wśród skał zobaczyć "Targ słoni", "Fotel babci", "Dywany" lub "Most diabła".
Dojazd do atrakcji jest dobrze oznaczony. Z Adrszpachu w Czechach do Wrocławia jest około 120 km. Naprzeciwko wejścia do "Skalnego Miasta" znajduje się olbrzymi parking, tak więc nie ma problemu z miejscem. Wejście jest płatne, aczkolwiek nie są to duże pieniądze. Można również zabrać psa.
Początkowo poruszamy się piaszczystą drogą wiodącą pośród całych grup skał. Wszędzie stoją tabliczki, na których w czterech językach (w tym i polskim) jest napisane, jak każda skała się nazywa. Dech zapiera bogactwo form skalnych. Jeżeli ma się szczęście, można zobaczyć ludzi wspinających się po skałkach.
Otoczenie zmienia się diametralnie - wchodzimy między skały. Z ciepłego piasku przenosimy się na drewnione mostki, pod którymi cicho płynie dość płytka, ale lodowato zimna woda. Do "wnętrza" skał wchodzimy przez ozdobną bramę, która nieodparcie kojarzy mi się z wejściem do tolkienowskiej Morii. Wewnątrz jest chłodno - nawet tegoroczne upały nie podniosły tu temperatury, która jest taka sama pewnie od tysięcy lat. Idziemy zimnymi korytarzami, by w końcu dotrzeć do jednego z najbardziej znanych zespołów "figur" skalnych - "Targu słoni". Stajemy pośrodku okrągłego dziedzińca; wytężam wyobraźnię i widzę mnóstwo otaczających nas słoni - małych, dużych, z opuszczonymi trąbami. To na prawdę robi wrażenie.
"Targ" właściwie kończy korytarze jaskiń - znowu wracamy na piasek i słońce. Kilkanaście minut drogi i dochodzimy do kresu naszej trasy. Po raz kolejny wchodzimy do skalnej jaskini, jednak tym razem wewnątrz znajdujemy urzekający wodospad. Po kilkuminutowym wykrzykiwaniu "Karkonoszu, daj nam wody!" z góry spada na ludzi wielka fala. Nikt nie przejmuje się tym, ze przemoklismy do suchej nitki - w końcu jest środek wakacji i na wyschnięcie nie trzeba więcej niż 20 minut.
W skalnym miasteczku byłam dwa razy, ale pierwszy raz miałam możliwość przepłynięcia się łódką po jeziorku znajdującym się wewnątrz kotlinki. Jezioro nie jest duże ani głębokie, a główną jego atrakcja okazuje się... dowcipny przewoźnik. Nie będę zdradzała, co nam opowiadał, bo wierzę, że wielu z was będzie miało okazję wysłuchać go samemu. Powiem tylko, że na sam koniec przewoźnik stwierdził, iż istnieje pewna tradycja. Każdy natychmiast "nastawił" uszu, by wysłuchać, cóż to za nowa atrakcja. Okazało się, że tą "tradycją", traktowaną z przymrużeniem oka, była zasada, iż panowie wysiadają po lewej stronie łodzi, a panie po prawej. Czy muszę pisać, że po lewej była przystań, a po prawej woda? Żart o lekkim zabarwieniu seksistowskim, ale przyznam, że sama się roześmiałam.
Serdecznie polecam Skalne Miasto. Trasa nie jest męcząca, świetnie przygotowana dla wybrednych, europejskich turystów. Można zaplanować jednodniową wycieczkę, lub pozostać w Teplicach i Adrszpachu kilka dni i pozwiedzać inne interesujące obiekty. Jest ich tak dużo, że nie będziecie się nudzić.

 

Góra
 
Okładka



www.sprawa.pl
Wszelkie prawa zastrzeżone