Już
po raz drugi wybrałam się do czeskiego "Skalnego Miasta".
Nazwa tego miejsca nie wywodzi się bynajmniej stąd, że pośród
kamiennych ścian mieszkają ludzie. Jest to jeden z największych
zespołów skał w całej środkowej Europie, o powierzchni ponad
1800 ha.
Pomysłowi organizatorzy już na początku XX wieku wyznaczyli
pomiędzy skałami trasy dla turystów. Przyglądając się układom
i kształtowi skał, nadano im różne wymyślne nazwy. Teraz turyści
zwiedzający to malownicze miejsce cały czas muszą pracować
wyobraźnią. W końcu bez niej trudno wśród skał zobaczyć "Targ
słoni", "Fotel babci", "Dywany" lub "Most diabła".
Dojazd do atrakcji jest dobrze oznaczony. Z Adrszpachu w Czechach
do Wrocławia jest około 120 km. Naprzeciwko wejścia do "Skalnego
Miasta" znajduje się olbrzymi parking, tak więc nie ma
problemu z miejscem. Wejście jest płatne, aczkolwiek nie są
to duże pieniądze. Można również zabrać psa.
Początkowo poruszamy się piaszczystą drogą wiodącą pośród
całych grup skał. Wszędzie stoją tabliczki, na których w czterech
językach (w tym i polskim) jest napisane, jak każda skała
się nazywa. Dech zapiera bogactwo form skalnych. Jeżeli ma
się szczęście, można zobaczyć ludzi wspinających się po skałkach.
Otoczenie zmienia się diametralnie - wchodzimy między skały.
Z ciepłego piasku przenosimy się na drewnione mostki, pod
którymi cicho płynie dość płytka, ale lodowato zimna woda.
Do "wnętrza" skał wchodzimy przez ozdobną bramę, która nieodparcie
kojarzy mi się z wejściem do tolkienowskiej Morii. Wewnątrz
jest chłodno - nawet tegoroczne upały nie podniosły tu temperatury,
która jest taka sama pewnie od tysięcy lat. Idziemy zimnymi
korytarzami, by w końcu dotrzeć do jednego z najbardziej znanych
zespołów "figur" skalnych - "Targu słoni". Stajemy pośrodku
okrągłego dziedzińca; wytężam wyobraźnię i widzę mnóstwo otaczających
nas słoni - małych, dużych, z opuszczonymi trąbami. To na
prawdę robi wrażenie.
"Targ" właściwie kończy korytarze jaskiń - znowu
wracamy na piasek i słońce. Kilkanaście minut drogi i dochodzimy
do kresu naszej trasy. Po raz kolejny wchodzimy do skalnej
jaskini, jednak tym razem wewnątrz znajdujemy urzekający wodospad.
Po kilkuminutowym wykrzykiwaniu "Karkonoszu, daj nam
wody!" z góry spada na ludzi wielka fala. Nikt nie przejmuje
się tym, ze przemoklismy do suchej nitki - w końcu jest środek
wakacji i na wyschnięcie nie trzeba więcej niż 20 minut.
W skalnym miasteczku byłam dwa razy, ale pierwszy raz miałam
możliwość przepłynięcia się łódką po jeziorku znajdującym
się wewnątrz kotlinki. Jezioro nie jest duże ani głębokie,
a główną jego atrakcja okazuje się... dowcipny przewoźnik.
Nie będę zdradzała, co nam opowiadał, bo wierzę, że wielu
z was będzie miało okazję wysłuchać go samemu. Powiem tylko,
że na sam koniec przewoźnik stwierdził, iż istnieje pewna
tradycja. Każdy natychmiast "nastawił" uszu, by wysłuchać,
cóż to za nowa atrakcja. Okazało się, że tą "tradycją", traktowaną
z przymrużeniem oka, była zasada, iż panowie wysiadają po
lewej stronie łodzi, a panie po prawej. Czy muszę pisać, że
po lewej była przystań, a po prawej woda? Żart o lekkim zabarwieniu
seksistowskim, ale przyznam, że sama się roześmiałam.
Serdecznie polecam Skalne Miasto. Trasa nie jest męcząca,
świetnie przygotowana dla wybrednych, europejskich turystów.
Można zaplanować jednodniową wycieczkę, lub pozostać w Teplicach
i Adrszpachu kilka dni i pozwiedzać inne interesujące obiekty.
Jest ich tak dużo, że nie będziecie się nudzić.
|