Telewizja
się zmienia! Oto wyszło na jaw, że przez kilkanaście lat funkcjonowania
telewizji publicznej w Polsce jej widzowie byli narażeni na
demoralizujące manipulacje. Po prawdzie to tak było.
Wystarczy wspomnieć słynny film o braciach Kaczyńskich, wywiad
Piotra Gembarowskiego z Krzaklewskim, czy materiał w Wiadomościach
o finansowaniu kampanii wspomnianego Krzaklewskiego przez
PKN Orlen. Dziś już mało kto o tym pamięta, ale to naprawdę
są przykłady manipulacji, a nawet pospolitego chamskiego kłamstwa.
Dziś jednak chodzi o coś innego. Oto z anteny znikną seriale,
których i tak nikt już po raz piętnasty nie chce oglądać:
"Czterej pancerni" oraz "Stawka większa niż
życie". Wszystko z troski o młode pokolenie, które nie
może być narażone na kłamstwa dotyczące polskiej historii.
W zasadzie nie byłoby w tym nic niepokojącego, gdyby nie generalny
kierunek, w którym podążają zmiany w publicznej telewizji.
Dowodem na to, że do niedawna było w niej dobrze, był ostry
spór byłego szefa "Wiadomości" ze swoim przełożonym.
Upraszczając można powiedzieć, że dyrektorowi się nie podobał
materiał dziennikarza, ale szef serwisu informacyjnego bronił
reportera. Wbrew pozorom taki spór sprawiał, że ja w ten program
wierzyłem. To dowód, że uległość nie była ważniejsza od dziennikarskiego
"pazura". Dzisiaj całe to towarzystwo zostało już
- łącznie z reporterem - rozgonione na cztery wiatry, a ja
zaczynam się zastanawiać, czy ufać temu co oglądam w państwowej
telewizji.
Ostatnio na komercyjnym kanale obejrzałem śmiałe materiały,
w których w dość ostry sposób zaatakowano tak zwany obóz rządzący.
W jednym z nich były premier Marcinkiewicz został przedstawiony
jak kompletny bęcwał. Poszło o to, że wziął na siebie sukces
(ogromna inwestycja japońskiej firmy, nowe miejsca pracy itp.),
na który zapracował ktoś inny. Z materiału wyłonił się obraz
trochę kłamliwego, niezbyt uczciwego szefa rządu. W innym
newsie minister z kancelarii prezydenta Lecha Kaczyńskiego
mylił Trójkąt Weimarski z Trójkątem Wyszehradzkim. Komunikat
wypływał z tego zatrważający: nasza polityka zagraniczna prowadzona
jest przez amatorów, którzy na dyplomatycznych salonach poruszają
się z gracją słonia w składzie porcelany.
Czy takie materiały mogłyby powstać "Wiadomościach"?
Obawiam się, że niestety nie. Reporter zapewne zwróciłby ministrowi
uwagę, że pomylił Weimar z Wyszehradem i nagrałby rozmowę
jeszcze raz. Przypuszczam, że na Woronicza każdy dziennikarz
wykonuje swoją pracę w taki sposób, by nie podzielić losu
Mikołaja Kunicy. Żeby tylko jakiegoś polityka nie dotknąć,
żeby tylko jakiś poseł się nie obraził, żeby tylko nikt później
nie pyskował, że materiał był nieuczciwy. Czy ja mogę ufać
telewizji publicznej? Gdy do tego dodać to, czego jesteśmy
świadkami, czyli zdejmowanie z anteny "Wielkiej gry",
czy systematyczne zniechęcanie do współpracy z TVP Moniki
Olejnik, to zaczynam wątpić. Z anteny najprawdopodobniej spadnie
nawet interesujący skądinąd program "Wideoteka dorosłego
człowieka". Zarzut? "Nawiązywanie do PRL-u".
Jakiś tępy inkwizytor nie dostrzega, że przepytywanie gwiazd
sprzed 20-30 lat o to, dlaczego śpiewali na festiwalu piosenki
radzieckiej nie jest afirmacją tegoż festiwalu. Przeciwnie,
raczej ośmiesza ową gwiazdę.
Gdy czerwoni mieli TVP w swojej kieszeni byłem zniesmaczony.
Teraz wahadło poszło w drugą stronę. Reakcja nie jest umiarkowana
lecz skrajna, chyba aż do przesady. Misja reformy Telewizji
Polskiej nabrała nieco karykaturalnego kształtu. Niestety.
Pozostaje mi więc pogodzić się z myślą, że wraca stare, tylko
w odwrotną stronę. Trzeba będzie oglądać "Wydarzenia"
w Polsacie i "Fakty" w TVN. No i czekać na to, co
z telewizji Puls zrobi jej nowy udziałowiec, Rupert Murdoch.
Zdaje się, że może być tak, że zmiecie telewizję publiczną
do najgłębszego kąta.
|