"Auta"
to film, który od razu skazałem na porażkę. Nie ma nawet co
tłumaczyć, że na seans wybrałem się ze względów innych niż
własna nieprzymuszona wola. Przed filmem myślałem sobie, że
dzieci potrafią być okrutne zmuszając do oglądania bzdet,
jakimi są gadające samochody.
Teraz jedyne co mogę robić, to wyrazić wdzięczność czteroletniemu
Kacperkowi, dzięki któremu obejrzałem to dzieło. Co więcej,
postanowiłem już sobie, że obejrzę ten film drugi, a może
nawet trzeci raz.
Gadające auta wydają się być pomysłem infantylnym, ale uwierzcie
mi, po kilkunastu minutach zupełnie o tym zapomniałem! Rzecz
jasna sporo w tym umowności, ale można się z nią nadspodziewanie
łatwo oswoić. To oczywiście zasługa mistrzów komputerowej
animacji z wytwórni Pixar. Samochody, które wyszły spod ich
deski kreślarskiej, albo raczej spod ich klawiatury komputerowej,
mają duszę. Jak słowo daję, to istoty z krwi i kości! Rozczulające
jest już samo przypisanie poszczególnych marek i modeli takim,
bądź innym charakterom. Na przykład młoda atrakcyjna pani
adwokat to oczywiście porsche, podstarzały ekolog o hippisowskiej
proweniencji to rzecz jasna poczciwy bus volkswagena. Jego
sąsiadem i największym adwersarzem, i przeciwnością zarazem,
jest militarysta jeep willis. Prawda, że genialne? Do tego
trzeba jeszcze dodać mnóstwo innych, trafionych w dziesiątkę,
podobnych schematów. Już tylko wspomniane pomysły bawiły mnie,
a niespodzianki dawkowane były aż do samego końca filmu. Gdy
w finale "Aut" nasz jeep willis dawał szkołę survivalu
hummerowi, a ten ze strachem mówił, że jeszcze nigdy nie zjechał
z asfaltowej drogi, to niemal wpadłem pod fotel ze śmiechu.
Rodzaj zaserwowanego humoru mnie zauroczył. Ogromna w tym
zasługa twórcy polskiej wersji językowej filmu. Jan Wecsile
przeszedł sam siebie. Oto kilka skromnych przykładów, które
utkwiły mi w pamięci. Reporterką w filmie jest pani... Turbicka
(w tej roli Martyna Wojciechowska). Oczywiście to aluzja do
Grażyny Torbickiej, ale również do "turbo" - słowa
z terminologii samochodowej. Główny bohater starał się pozyskać
sponsora z firmy bodaj "Dino Co.". W polskiej wersji
nazwa ta funkcjonuje jako "daj no co". I tak dalej,
i tak dalej.
Olśniewająca jest również obsada. Ale najpierw napiszę o kolejnym
dowcipie. Wyścig w filmie komentowała para dziennikarzy. Przedstawili
się jako "ojciec redaktor" i "syn redaktor".
Niby aluzja do ojca Rydzyka. Tyle, że we wspomnianych rolach
dziennikarzy wystąpili prawdziwy ojciec i syn - Włodzimierz
i Maciej Zientarscy! Po tym gagu sam już nie wiem, ile innych
"numerów" przepuściłem. Twórcy polskiej wersji filmu
stawiają bowiem widzom dość wysokie wymagania. Wyłapywanie
aluzji, dowcipów i delikatnych odniesień do naszej rzeczywistości
było wspaniałą frajdą.
Wspomniałem, że w polskiej wersji filmu wystąpili czołowi
aktorzy (a w zasadzie ich głosy). W jakim innym obrazie spotykają
się ze sobą Daniel Olbrychski, Witold Pyrkosz, Piotr Adamczyk,
Artur Barciś, Dorota Segda, czy Adam Ferency? Palce lizać!
"Auta" to fantastyczna, inteligentna rozrywka. I
niech nikogo nie zwiedzie, że to film animowany. To w niczym
nie przeszkadza.
A co na to wszystko czteroletni Kacperek? W czasie seansu
buzię miał szeroko otwartą z zachwytu, a po filmie przez ładnych
parę godzin nie potrafił mówić o niczym innym, jak tylko o
głównym bohaterze, Zygzaku McQueenie.
|