Niewiele
jest kościołów, które mogą się równać z paryską katedrą Notre
Dame. Bez wątpienia należy do nich jednak bazylika Saint-Denis.
Są nawet tacy, którzy twierdzą, że kościół na obrzeżach Paryża
jest piękniejszy od słynnej świątyni na wyspie Île de
la Cité nad Sekwaną w sercu stolicy Francji. Coś w
tym jest.
Z zewnątrz bazylika zwraca uwagę swoją asymetryczną formą.
Jednak dopiero po przekroczeniu progu z zachwytu odbiera mowę.
Potężny gotycki gmach jest przepełniony światłem! Zupełnie
inaczej niż Notre Dame. Tam jest ponury półmrok rozświetlany
przez reflektory i błyskające co chwilę flesze. Tu światło
wpada swobodnie przez gęsto rozsiane okna z witrażami, a jasne
kamienie, które były budulcem używanym tu przez średniowiecznych
inżynierów, dodatkowo rozjaśniają ogromną przestrzeń.
Historia tego miejsca jest niesamowita. To jakby baśniowe
i jednocześnie wstrząsające dzieje. Nazwa kościoła i miasteczka,
w którym on się znajduje pochodzi od świętego Dionizego. Ów
kaznodzieja żył 1800 lat temu. Został wysłany z terenu dzisiejszych
Włoch do Galii - czyli dzisiejszej Francji. Osiadł w Paryżu
i uważany jest za pierwszego biskupa tego miasta. Zgodnie
z podaniami Dionizy został skazany na śmierć przez namiestnika
Rzymu. Został ścięty na wzgórzu Montmartre. Lecz dekapitacja
nie zakończyła życia męczennika. Ten bowiem wstał, podniósł
głowę i trzymając ją pod pachą przeszedł dystans kilku kilometrów.
Zmarły w 258 roku Dionizy stał się patronem Francji. Dla uczczenia
niezwykłych okoliczności śmierci Dionizego w miejscu jego
pochówku zbudowano kaplicę, a później ogromną bazylikę, która
była wzniesiona w nowatorskim na owe czasy stylu gotyckim.
Kościół stał się miejscem koronacji królów francuskich. Drogę
na najważniejszą w swoim życiu uroczystość pokonywali zawsze
pieszo - tym samym szlakiem, którym setki lat przed nimi przeszedł
ścięty Dionizy. Tu też było tradycyjne miejsce pochówku monarchów.
Saint-Denis dla Francuzów ma więc podobne znaczenie co Wawel
dla Polaków, czy Opactwo Westminsterskie dla Anglików. Jednak
to, co dla tych dwóch nacji jest świętością, dla Francuzów
świętością nie musi być.
W czasie rewolucji groby zostały otwarte, a szczątki w barbarzyński
sposób zbezczeszczone. Dzisiaj groby są odtworzone, a prochy
królów wydobyte ze zbiorowych mogił znalazły godne siebie
miejsce. Pośród dziesiątek grobowców podziwiać można wizerunki
par królewskich. Wśród nich najbardziej charakterystyczne
są chyba rzeźby Ludwika XVI i Marii Antoniny. Co ciekawe,
niektórych władców uwieczniono nie w lśniących zbrojach. Przeciwnie,
są nadzy. To zapewne wyraz pokory i jednocześnie pogardy dla
doczesności.
Zdawać by się mogło, że historyczne zawieruchy powinny już
dalej oszczędzić zabytek i wiążącą się z nim historię. Nic
bardziej błędnego. Miejscem, w którym stoi bazylika, jest
proletariackie miasteczko St-Denis. To od dziesiątek lat matecznik
francuskich komunistów. W kilkadziesiąt lat po wojnie lewackie
władze miasta zdecydowały, że okolice świątyni trzeba przebudować.
Zniszczono historyczną tkankę architektoniczną, po szlaku
świętego Dionizego nie ma już żadnego śladu. Jakby tego było
mało, architektom (bądź ich zleceniodawcom) najwyraźniej przeszkadzało,
że centralnym punktem Saint Denis jest potężny kościół katolicki.
Obudowano go więc nowoczesnymi klockami. Aż nie chce się wierzyć,
że doszło do tego nie w PRL-u, ale we Francji! W szkaradnych
budynkach stojących kilkanaście metrów od miejsca pochówku
królów francuskich są jakieś urzędy. Jest też siedziba komunistycznej
gazety "l'Humanité". Przed wejściem do redakcji
wiszą dwie flagi: francuska i czerwona. Warto zauważyć, że
do podobnego barbarzyństwa doszło właśnie w Rzymie. Pod pretekstem
budowy muzeum Ara Pacis w miejscu historycznego antycznego
portu nad Tybrem wzniesiono klocek, który skutecznie przesłonił
widok na dwa znajdujące się tam barokowe kościoły.
Wróćmy do Saint Denis. Dzisiaj miasteczko zamieniło się w
jedną z podmiejskich dzielnic Paryża. To smutne miejsce opanowane
przez przybyszów z Afryki. Uchodzi za najgorszy teren w całej
stolicy Francji. Nędzny targ, blokowisko i opinia raczej podłej
dzielnicy, po której lepiej nie spacerować po zmierzchu. W
tym czasie kiedy przez Notre Dame przewalają się tysiące gości
ze wszystkich zakątków świata, w bazylice Saint-Denis ludzi
z aparatami fotograficznymi na szyi można policzyć na palcach
jednej dłoni. To przygnębiające, ale dziś miasteczko kojarzone
jest przede wszystkim z arabsko-murzyńską społecznością, ewentualnie
częściej ze stadionem piłkarskim, niż z miejscem pochówku
francuskich królów.
|