Niedawno
odwiedził mnie mój przyjaciel. Nie od razu, ale spostrzegłem
w końcu, że chłopak znacząco zeszczuplał. Chory, czy co? Jak
się okazało szczęśliwie nic z tych rzeczy. On jedynie postanowił
zrzucić kilka kilogramów i udało mu się to.
Jest szczuplejszy o 12 kilogramów i jak sam mówi - osiągnął
swój cel. Teraz tylko walczy, by nie wrócić do swojej dawnej
wagi. Muszę przyznać, że jestem pod wrażeniem jego determinacji
i siły woli. Gość 3 razy w tygodniu pływa na basenie. Gdy
zaczynał, był w stanie przepłynąć 800 metrów. Teraz jest zdolny
pokonać w ciągu 45 minut aż dwa kilometry. Doprawdy imponujące.
To zmusiło mnie do tego, bym krytycznie spojrzał na siebie.
Podbródek podwójny i sadło uwypuklające się w wiadomym miejscu.
Spodnie kupione dwa lata temu są już dziś za małe, koszule
brzydko opinają się na brzuchu. Przyczyny są dla mnie najzupełniej
jasne. Siedzący tryb życia, uczynienie z kolacji głównego
posiłku, a przede wszystkim konsekwentne wspieranie krajowego
(i nie tylko) przemysłu browarniczego.
Żyjemy w świecie terroru szczupłej sylwetki. Próbuję zamknąć
oczy i wyobrazić sobie, jak było wcześniej. Bez billboardów,
kiosków z wystawionymi okładkami, telewizji z gwiazdami. Nikt
nie widywał każdego dnia szkarad typu Kate Moss, czy Anita
Lipnicka. O kompleksy na punkcie sylwetki było zdecydowanie
trudniej niż teraz. Do tego cała kultura "celebrities"
robi nam sieczkę z mózgu. Na okładki pism trafiają tylko piękne
osoby. Jeśli nie są piękne, to retusze programem Photoshop
sprawiają, że na zdjęciach są piękne. To woła o pomstę do
nieba! Dlaczego kolorowe gazetki nas tak perfidnie okłamują?
Mariah Carey to gruba klempa, a Sharon Stone to zajechana
raszpla - ale tego nie dowiecie się z okładek pisemek typu
Viva, czy Gala. Tam zobaczycie tylko ucharakteryzowane, a
potem godzinami poprawiane w komputerze gwiazdy o perfekcyjnym
i przy okazji załganym wyglądzie.
Skutek? Frustracje podrostków, uczynienie celem życia troskę
o wygląd. Koszmar!!! Wytłumaczenie im (ale także sobie), że
to oszustwo, terror, obsceniczna i podświadoma presja wywierana
dzień po dniu jest bardzo trudne. Zaakceptowanie tego, że
nie będę wyglądał jak Brad Pitt zabrało mi trochę czasu. Nie
palnąłem sobie na szczęście wcześniej w łeb z rozpaczy. Nie
będę miał "kaloryferka" na brzuchu, bicepsy u mnie
to science fiction, wyglądem przypominam bardziej Flapa niż
Flipa. I dobrze! Nie zamierzam z tym walczyć na przekór swojej
chęci wypicia piwa, zjedzenia dobrej kolacji, czy obejrzenia
z czystym sumieniem kolejnego filmu w telewizji.
Mój obecnie chudy jak szczapa przyjaciel kiedyś wyglądał tak
jak ja. Jak mówi, zrzucił sadło nawet nie po to, by poprawić
swój wygląd, ale "żeby się lepiej czuć". Sądząc
z jego wyglądu czuje się raczej średnio - choć się do tego
nie przyznał. Oczy podkrążone, jakieś takie błędne, ruchy
jakby wolniejsze, a i uśmiechał się mniej. Fakt, nie ma zadyszki
na schodach. Ale czy tylko po to warto się aż tak męczyć?
Ja w każdym razie idę otworzyć piwo. Na zdrowie!
|