Magiczny,
jedyny taki czas w roku trwa, więc i sezon narzekań, można
by rzec - już w pełni. Żadna okazja w ciągu roku nie daje
malkontentom i frustratom tylu możliwości czy środków wyrazu
swojego ogólnego niezadowolenia, co święta.
Jak nakazuje staropolski obyczaj, spotykamy się w domach
w gronie rodziny czy znajomych, przy suto zastawionych stołach,
i między zachwalaniem nadludzkich zdolności kulinarnych pani
domu i wybitnego talentu stolarskiego jej męża - rozpoczynamy
typową świąteczną sesję terapeutyczną zaczynającą się tradycyjnie
od słów "nie jest lekko"...
Taki wstęp sugeruje podjęcie tematu, który pozwoli na włączenie
się w dyskusję wszystkich pełnoletnich członków biesiady,
bez względu na płeć, wiek, stosunek do polityki czy zamiłowania
kulinarne. Syndrom wykrzywionej polskiej gęby towarzyszy nam
bowiem od pokoleń, a wiadomo, że dopóty naród, dopóki tradycja.
I tak, między jednym a drugim kawałkiem karpika dowiadujemy
się o zmaganiach cioci z rejonową przychodnią reumatologiczną,
o problemach wujka z ZUS-em, o chorobie sąsiadki, drożyźnie
w supermarketach, i o tym, że z emerytury nie da się już wyżyć,
i że Unia nas wykończy w krótkim czasie... Więc nasze myśli
całkiem naturalnie schodzą na zaległe podatki i podwyżkę czynszu,
zapowiedzianą przez spódzielnię na odwrotnej stronie przesłanych
nam świątecznych życzeń... I nawet trzy identyczne żele do
kapieli, podrzucone pod choinkę przez najhojniejszego ze świętych
nie są w stanie rozświetlić naszych twarzy uśmiechem, ani
dodać animuszu przed kolejnym spotkaniem w gronie najbliższych,
choć wypadałoby zbierać siły, jako że przed nami przecież
Sylwester i Nowy Rok, czyli doskonałe okazje, by pożalić się,
jakim niesprawiedliwym ignorantem jest nasz przełożony, że
dziecko ma próchnicę, a kotka znów okazała się być kurtyzaną.
Polacy narzekanie mają w genach, z radością i zapałem oddają
się mu przy każdej nadarzającej się okazji. Nie może cieszyć
nowy samochód, ponieważ sąsiad ma podobny, tylko lepszej klasy.
Nie bawi długi, wolny weekend, skoro akurat na ten czas odłożyliśmy
sobie zaległe sprawy remontowo-porządkowe w domu i obejściu.
Moglibyśmy z radością planować urlop, ale skoro wiemy, że
wyjedziemy do tego samego ośrodka z tymi samymi znajomymi,
którzy jak co roku będą narzekać na swoje dzieci, pracę, wyżywienie
w ośrodku, pogodę, komary i wszystko co im się w życiu do
tej pory przytrafiło lub przytrafić może - radość z wakacji
zabijamy natychmiast po ustaleniu ich terminu.
Moglibyśmy wyjechać też na wymarzony, zagraniczny urlop, tylko
we dwoje, skoro planujemy go już od wielu lat i tak pieczołowicie
odkładamy na niego ciężko zarobione przez nas walory. Jednak
nie ma sensu cieszyć się na zapas, skoro jak co roku wypadnie
nam przed samym wyjazdem jakiś niezbędny wydatek, który pożre
nasze marzenia o rozgrzanej słońcem plaży i uroczych szeptach
pod palmami. Więc skoro tyle tyraliśmy, i znów nic z tego
nie wyjdzie, jaki sens wpadać w euforię przy rodzinnym stole,
skoro nawet ten nieszczęsny karp kosztował tyle, że aż ością
w gardle staje?
Polacy mają też we krwi biedę, ktróra uwarunkowana genetycznie
tkwi sobie w naszych mózgach, czekając na okazję do wynurzenia
się z nich w pełnej krasie. Napompowani na lekcjach języka
polskiego dziełami o bogatych, złych na wskroś panach i biednych
a uczciwych chłopach pańszczyźnianych, z utrwalonym schematem
zamożnego podłego kułaka, polityka-złodzieja czy sąsiada-spekulanta,
pocieszamy się myślą, że u nas wprawdzie biednie, ale przynajmniej
zasłużyliśmy na tę biedę ciężką i uczciwą pracą, i nikt nam
nic zarzucić nie może. Znałam kobietę, której narzekanie na
niedostatek zajmowało tyle czasu, że nie starczyło go jej
na przejrzenie ogłoszeń prasowych w poszukiwaniu dodatkowej
pracy.
Twórcza niemoc Polaka wyraża się właśnie w zaniechaniach,
które są zawsze usprawiedliwiane w sposób, jakiego mógłby
pozazdrościć największy lawirant w szkole. "Pieniądze
śmierdzą i nie dają szczęścia" - wpajano w nas przez
całe życie, więc powtarzamy te wytarte slogany jako formę
usprawiedliwenia naszej niemocy i niechęci, by zmienić w życiu
to, co jeszcze choć odrobinę zmienić można. Oczywiste jest,
że dodatkowego źródła zarobku szukają ludzie pazerni i chciwi,
a skoro my do nich nie należymy, nie będziemy sobie zawracać
głowy próbami podnoszenia naszego statusu materialnego nawet
w minimalnej cześci.
Jak katharsis działają też na naszą psychikę złe wieści z
rubryki towarzyskiej świata bogatych, a im gorsze, tym bardziej
krzepią. Co po fortunie znanej aktorce, skoro zachorowała
na raka? Sławna piosenkarka, tak piękna i bogata, a straciła
męża w wypadku samochodowym. Dzięki Bogu, nas nie stać na
samochód, więc taki dramat nigdy nas nie spotka. Popularny
jest też przedkarnawałowy ranking towarzyski, ze swoistą czystką
w tle. Może w tym roku nie zapraszać dawnego przyjaciela,
który ostatnio dorobił się na handlu warzywami? Przecież nie
będziemy utrzymywać przyjacielskich stosunków z badylarzem...
Wyszukujemy więc z naszego otoczenia ludzi o podobnym nam
statusie materialnym i podobnym zamiłowaniu do wszystkiego
co szare, bure i ponure - i mamy kolejną okazję do dania wyrazu
naszemu niezadowoleniu z życia, pracy, dzieci i wszystkiego,
co nas otacza.
Zastanawiacie się, czemu w święta siedzę przy komputerze i
narzekam? Bo jestem Polką z dziada pradziada, wychowaną w
poszanowaniu narodowych tradycji, więc jakże mogłabym przeoczyć
tak wspaniałą okazję do lekkiej frustracji w gronie Czytelników
Sprawy?
|