Okładka - Jest taka sprawa... - Sprawy i zlewy - Tu byłem... - Podgląd - Podsłuch
Wizja lokalna - Zasady współpracy - Archiwum - Sprawcy

 



ARIA DLA BRZYDKIEGO MIASTA

Andrzej Stryczek




Pewnego brzydkiego listopadowego dnia jechałem samochodem po Poznaniu. W tle jak zwykle brzęczało radio. W którymś momencie z głośników popłynęła dziwna piosenka. W pierwszym odruchu pomyślałem, że to jakieś smęty, ale wsłuchałem się w słowa.

Spoglądając na szary świat zza wilgotnych szyb samochodu usłyszałem: "ze światła poczęte moje miasto, z deszczu wyżęte moje miasto". Prosty kobiecy głos, jakby lekko zaspany, znudzony. W tle tylko gitara i kwartet smyczkowy. Zamurowało mnie. To co widziałem i to co słyszałem stanowiło jedność. Słowa i muzyka, które jak chyba nigdy w sposób doskonały ilustrowały otaczający mnie świat. Do tego stopnia, że oglądałem się za karetką - której odgłos pojawił się jednak nie z ulicy, lecz z głośników. Zachwyt, hipnoza, wzruszenie, magia - nie wiem... W momentach powrotu do "rzeczywistości" zadawałem sobie przez te trzy minuty pytanie - kto to, u licha, śpiewa? Na szczęście prezenter poznańskiego Radia Merkury wszystko wyjaśnił: Maria Peszek.
To znane nazwisko; coraz bardziej ceniona, nie narzekająca na brak pracy aktorka. Zawsze jednak podchodzę do śpiewających aktorów z podejrzliwością. To co proponują, to kreacja aktorska, a nie muzyczna. Często zdarza się wprawdzie, że mają lepszy warsztat, niż - pożal się Boże - gwiazdy piosenki. Utwór, który wprawił mnie w takie osłupienie, to "Moje miasto" z płyty "Miasto Mania".
"Moje miasto" mogę słuchać w kółko bez przerwy. Co z resztą płyty? Tu, niestety, nabieram dystansu. Muzycznie nie powala, słowa jakoś nie angażują, wokal jest dość jednostajny. Zmienia się, jakby ilustrując treść - tak jak w kawałku "Mam kota". Ciągle z tyłu głowy chodzi mi jednak myśl, że to zabieg bardziej aktorski niż wokalny. Może się czepiam? To zachwyci publiczność - bo ja wiem - teatralno-kabaretową? Aktorka w "Mam kota" śpiewa, choć właściwie mruczy. Brawo. Tylko ja nie wiem, czemu to ma służyć? Słowa z czapy wzięte, aranżacja niemal ta sama jak w "Moje miasto". Nie wiem, czy ta piosenka to tylko żart, czy też to ja jestem nazbyt zamknięty (może za głupi?) na takie klimaty. Jeśli mowa o miastach - to może to dobre dla krakowian? Dla mnie - poznaniaka - to bełkot. I, szczerze mówiąc, tak odbieram większość utworów na płycie. Na przykład kawałek "Ballada nie lada" nadaje się do druku w zbiorze fraszek, ale słuchać się tego nie da. Na plus dla Marii Peszek można zapisać tu, że w tym numerze ona się nie pojawia. Zastąpił ją Fisz, na którego mam alergię.
Mój zasadniczy - choć mocno podkreślam, że bardzo subiektywny zarzut pod adresem "Miasto Manii", to przerost - w tym wypadku treści nad formą. Dziwne, niezrozumiałe teksty Marii Peszek, Piotra Lachmanna i Olgi Tokarczuk, które nie zostały okraszone czymś interesującym. Wszystko jest trochę przeintelektualizowane, "odleciane", zbyt eteryczne, nie boję się powiedzieć - nudne. Zwłaszcza muzycznie. Udział Waglewskich tego nie zmienia.
W warstwie tekstowej pojawiają się niespodzianki. Są pikantne neologizmy - takie jak "pieprzoty" - zamiast "pieszczot". Szkoda jednak, że taki rodzynek włożony został w refren, w którym łopatą po oczach mówione jest "nie mam czasu na seks" . Mało subtelnie, w sam raz dla czytelniczek "Cosmopolitan". Spośród wszystkich numerów, poza "Moje miasto" jest jeszcze jeden kawałek, który zasługuje na szczególną uwagę. To "Pieprzę cię miasto" . Z tekstu dość jednoznacznie wynika, że chodzi o Warszawę. "Twoje krwawe dzieje bledną, gdy dnieje/ pieprzę cię miasto/ w tobie sobie mieszkam, co nie znaczy, że spieprzam/ lub że się dobrze tu czuję/ pochuje". Nienawidzę towarzyszącej mi od dziecka nachalnej martyrologii. Dlatego taką prowokację pochwalam. Generalnie jednak płyta po fenomenalnym kawałku "Moje miasto" mnie rozczarowała. Nie zmienią tego ani powszechne zachwyty nad Marią Peszek, ani "Paszport Polityki". Być może nagrania nabierają zupełnie innego kolorytu gdy słucha się ich podczas spektaklu, który jest jakby "przedłużeniem", albo "teatralnym teledyskiem" do muzyki. Tego jednak nie miałem okazji widzieć.

 

Góra
 
Okładka



www.sprawa.pl
Wszelkie prawa zastrzeżone