Okładka - Jest taka sprawa... - Sprawy i zlewy - Tu byłem... - Podgląd - Podsłuch
Wizja lokalna - Zasady współpracy - Archiwum - Sprawcy

 



WYSPA CUDÓW - CZĘŚĆ III

Paweł Oses




CZĘŚĆ DRUGA - W POPRZEDNIM NUMERZE

Rodos może być celem fascynującej podróży, ale może też być bazą wypadową do wizyt na innych wyspach. Rejsy wynajętym jachtem, albo po prostu "skoki" z wyspy na wyspę mogą być pasjonującą przygodą. Przekonałem się o tym odwiedzając zaledwie dwie malutkie wysepki z archipelagu Dodekanezu.

Najpierw bardzo ważna uwaga dla wszystkich, którzy planują wizytę na Rodos. Biura turystyczne nauczyły się skutecznie wyciągać pieniądze od swoich klientów. Nie dajcie się nabrać. Nawet "3 wycieczki w cenie 2" będą znacznie droższe niż samodzielny wypad. Popełniłem raz błąd, dałem się skusić i przepłaciłem dwukrotnie. To tak ku przestrodze...
Płynąć można gdzie się chce. Trzeba jednak pamiętać o tym, że im dalej położona wyspa - tym drożej. Poza tym bardzo istotny jest czas trwania podróży. Jeśli rejs w obie strony ma trwać 4-5 godzin, to lepiej od razu zaplanować na docelowej wyspie nocleg. Reszta zależy od zasobności portfela. Niestety, mojego marzenia by popłynąć na Patmos - gdzie swoją ewangelię spisał święty Jan, nie udało się spełnić. Może następnym razem?

Sanktuarium na wyspie

Najbardziej obleganą wysepką dostępną z Rodos jest Simi. Na nadbrzeżu portu Mandraki aż roi się od kiosków, w których można kupić bilet na rejs. Z reguły są oferowane wycieczki jednodniowe - rano wyjazd i wieczorem powrót. Właśnie w takiej imprezie wziąłem udział.
Po półtoragodzinnym rejsie na wyspę Simi statek dotarł do Panormitis - pierwszego z dwóch portów, do których mieliśmy zawinąć. Z wieży zegarowej na nabrzeżu popłynęła radosna melodia wygrywana na dzwonach. Dawniej od tego w jaki sposób dzwoniły zależało bardzo wiele. Jeden sygnał oznaczał gości, inny pożar - było kilka różnych kombinacji.
Na Simi płynąłem w niedzielę. Potężną grupę uczestników rejsu stanowili Grecy. Płynęli na chrzciny. Simi jest ośrodkiem kultu - to taka grecka Jasna Góra. Celem pielgrzymek jest Panormitis. Stoi tam klasztor zbudowany wokół monastyru Świętego Michała Archanioła. Świątynia ma 700 lat, powstała na ruinach innego kościoła - z 5 wieku. Ten z kolei powstał w miejscu świątyni Apolla. Sam kościółek jest mikroskopijny. Chyba nie ma nawet 100 metrów kwadratowych powierzchni. Jednak to właśnie tu przyjeżdżają pobożni Grecy z każdego zakątka kraju. Modlą się przed ikoną Świętego Michała Archanioła. Niestety w wydaniu turystycznym świątynia ta zamienia się w "korytarz". Różnica między turystami a Grekami jest uderzająca. Było mi wstyd, że należałem do tej pierwszej grupy. Ludzie zachowywali się gorzej niż japońscy turyści w Kościele Mariackim w Krakowie. Wejście z jednej strony, wyjście z drugiej - przeciętny czas zwiedzania to dosłownie 15 sekund! Dlatego warto odłączyć się od tłumu, stanąć w kącie, przeczekać. Gdy tłuszcza wyjdzie, można to miejsce trochę poczuć. Pobożni Grecy na klęczkach przechodzą przez cały kościółek, całują obraz, zapalają świeczki, pop intonuje modlitwę. I ten zapach...
Panormitis to port do którego statek wpływa zaledwie na jedną godzinę. Dlatego nie ma mowy o jakimkolwiek spacerze, czy zwiedzaniu. Niestety.

Gąbki na każdym kroku

Czas biegnie nieubłaganie. Lepiej wsiąść na statek niż wydawać bajońskie sumy na taksówkę, która dowiozłaby nas do drugiego portu, w miejscowości o nazwie takiej samej jak wyspa - Simi. W tym miejscu co dzień wyznaczają rytm życia godziny przypłynięcia i odpłynięcia statku. Gdy z portu wysypie się nagle kilkaset osób, dla okolicznych sklepików, restauracyjek ma to takie same znaczenie jak dla organizmu dostawa tlenu. Wszystko ożywa. Robi się gwarno. Ale ja nie po to płynę na wyspę, żeby oglądać tandetę na straganach.
Simi słynie z poławiaczy gąbek. Wprawdzie dzisiaj gąbki są wytwarzane syntetycznie, zresztą nawet te naturalne na pewno nie pochodzą z Simi, ale co tam. Są tu na każdym kroku. Druga rzecz, która rozsławiła Simi to znakomici żeglarze i budowniczowie statków. Wyspa wystawiła nawet podobno własne okręty w wyprawie na Troję. Dzisiaj na Simi warto podziwiać jedno - nieprawdopodobną architekturę. Domki były budowane wokół portu. Gdy na nabrzeżu zabrakło miejsca, budowy przeniosły się nieco wyżej. I tak metr po metrze zabudowane zostały całe ściany na wzgórzach wokół portowej zatoki. Przejścia między domkami są przypadkowe. Nie ma ulic. Trzeba po prostu kluczyć. Dlatego są miejsca, do których trzeba dotrzeć kierując się strzałkami namalowanymi na domach, płotach, ulicach. Niestety - dowiedziałem się o tym zbyt późno.

Kapliczki i wiatraki

Trzy godziny, jakie miałem tu do spędzenia - to czas, który pozwolił mi wspiąć się w stronę drugiego miasteczka - Palio Chorio. Kluczenie między domkami było męczące. Jak ci ludzie tu żyją? Każdego dnia w 35-stopniowym upale wspinać się z portu do domu - to nie jest zbyt przyjemne. Ale urok tego miejsca jest niezaprzeczalny. Małe werandy zacienione winoroślami - cudowne miejsce na wieczorne kosztowanie ouzo. Turyści rzadko wypuszczają się w tę stronę, więc gdy ktoś zerkał na nas z okien swojego domu, od razu się uśmiechał. O dziwo, gdy odpowiadałem na pytanie "skąd jesteś?", ludzie nie mówili o Wałęsie, jakimś piłkarzu, czy papieżu, ale z satysfakcją wypowiadali tylko jedno słowo - "ortodoks". Miało to chyba znaczyć, że nasz kraj kojarzą z religią. Dla mieszkańców Simi to bardzo ważne. Są żarliwie bogobojni. Choć wyspa setki lat znajdowała się pod panowaniem tureckim, okupanci nigdy nie zdecydowali się na wybudowanie tu meczetu. Religia do dziś jest ważna dla tubylców. Na wyspie jest mnóstwo malutkich kapliczek. Budowane były (i są) w najdziwniejszych, niedostępnych miejscach. Bywa, że z dziwnych materiałów. Jeden z kościółków ma dzwon zrobiony z niemieckiej bomby. To pamiątka po zbombardowaniu wyspy w czasie drugiej wojny światowej. Tu znajdował się skład amunicji, który nie mógł dostać się w ręce Brytyjczyków. W efekcie w gruzach legły setki domów. Z tego miejsca roztacza się cudowny widok na zatokę portową, miasto Simi i Palio Chorio na przeciwległym zboczu.
Nieopodal ślad po sobie zostawili - a jakże! - Joannici. Wybudowali tu swoją warownię, której ruiny w niczym nie przypominają dawnej świetności rycerskiego zakonu. O wiele większe wrażenie robią za to stare wiatraki. Rządek charakterystycznych okrągłych budowli jest "znakiem firmowym" wysepki. Niestety trzy godziny to za mało, by w pełni cieszyć się urokami miasteczka, nie mówiąc już o całej wyspie. W którymś momencie trzeba było zdecydować - ganiać dalej, czy usiąść? Zziajani bieganiem między domkami postanowiliśmy wypić kawę. Do rejsu zostało jakieś 30 minut. Jeszcze nigdy w życiu w żadnej knajpie nie spotkałem się z tak szybką obsługą. Frappe została podana w niecałe dwie minuty! Wszystko po to, byśmy przed odpłynięciem statku zostawili jeszcze jakieś pieniądze.
Z Simi odpływaliśmy nieco rozczarowani. To tak piękne miejsce, a jednocześnie tak niewiele zobaczyliśmy... Postanowiliśmy zatem wybrać się na jeszcze jedną wyspę.

CIĄG DALSZY - W NASTĘPNYM NUMERZE

 

Góra
 
Okładka



www.sprawa.pl
Wszelkie prawa zastrzeżone