CZĘŚĆ
DRUGA - W POPRZEDNIM NUMERZE
Rodos
może być celem fascynującej podróży, ale może też być bazą
wypadową do wizyt na innych wyspach. Rejsy wynajętym jachtem,
albo po prostu "skoki" z wyspy na wyspę mogą być
pasjonującą przygodą. Przekonałem się o tym odwiedzając zaledwie
dwie malutkie wysepki z archipelagu Dodekanezu.
Najpierw bardzo ważna uwaga dla wszystkich, którzy planują
wizytę na Rodos. Biura turystyczne nauczyły się skutecznie
wyciągać pieniądze od swoich klientów. Nie dajcie się nabrać.
Nawet "3 wycieczki w cenie 2" będą znacznie droższe
niż samodzielny wypad. Popełniłem raz błąd, dałem się skusić
i przepłaciłem dwukrotnie. To tak ku przestrodze...
Płynąć można gdzie się chce. Trzeba jednak pamiętać o tym,
że im dalej położona wyspa - tym drożej. Poza tym bardzo istotny
jest czas trwania podróży. Jeśli rejs w obie strony ma trwać
4-5 godzin, to lepiej od razu zaplanować na docelowej wyspie
nocleg. Reszta zależy od zasobności portfela. Niestety, mojego
marzenia by popłynąć na Patmos - gdzie swoją ewangelię spisał
święty Jan, nie udało się spełnić. Może następnym razem?
Sanktuarium na wyspie
Najbardziej obleganą wysepką dostępną z Rodos jest Simi.
Na nadbrzeżu portu Mandraki aż roi się od kiosków, w których
można kupić bilet na rejs. Z reguły są oferowane wycieczki
jednodniowe - rano wyjazd i wieczorem powrót. Właśnie w takiej
imprezie wziąłem udział.
Po półtoragodzinnym rejsie na wyspę Simi statek dotarł do
Panormitis - pierwszego z dwóch portów, do których mieliśmy
zawinąć. Z wieży zegarowej na nabrzeżu popłynęła radosna melodia
wygrywana na dzwonach. Dawniej od tego w jaki sposób dzwoniły
zależało bardzo wiele. Jeden sygnał oznaczał gości, inny pożar
- było kilka różnych kombinacji.
Na Simi płynąłem w niedzielę. Potężną grupę uczestników rejsu
stanowili Grecy. Płynęli na chrzciny. Simi jest ośrodkiem
kultu - to taka grecka Jasna Góra. Celem pielgrzymek jest
Panormitis. Stoi tam klasztor zbudowany wokół monastyru Świętego
Michała Archanioła. Świątynia ma 700 lat, powstała na ruinach
innego kościoła - z 5 wieku. Ten z kolei powstał w miejscu
świątyni Apolla. Sam kościółek jest mikroskopijny. Chyba nie
ma nawet 100 metrów kwadratowych powierzchni. Jednak to właśnie
tu przyjeżdżają pobożni Grecy z każdego zakątka kraju. Modlą
się przed ikoną Świętego Michała Archanioła. Niestety w wydaniu
turystycznym świątynia ta zamienia się w "korytarz".
Różnica między turystami a Grekami jest uderzająca. Było mi
wstyd, że należałem do tej pierwszej grupy. Ludzie zachowywali
się gorzej niż japońscy turyści w Kościele Mariackim w Krakowie.
Wejście z jednej strony, wyjście z drugiej - przeciętny czas
zwiedzania to dosłownie 15 sekund! Dlatego warto odłączyć
się od tłumu, stanąć w kącie, przeczekać. Gdy tłuszcza wyjdzie,
można to miejsce trochę poczuć. Pobożni Grecy na klęczkach
przechodzą przez cały kościółek, całują obraz, zapalają świeczki,
pop intonuje modlitwę. I ten zapach...
Panormitis to port do którego statek wpływa zaledwie na jedną
godzinę. Dlatego nie ma mowy o jakimkolwiek spacerze, czy
zwiedzaniu. Niestety.
Gąbki na każdym kroku
Czas biegnie nieubłaganie. Lepiej wsiąść na statek niż wydawać
bajońskie sumy na taksówkę, która dowiozłaby nas do drugiego
portu, w miejscowości o nazwie takiej samej jak wyspa - Simi.
W tym miejscu co dzień wyznaczają rytm życia godziny przypłynięcia
i odpłynięcia statku. Gdy z portu wysypie się nagle kilkaset
osób, dla okolicznych sklepików, restauracyjek ma to takie
same znaczenie jak dla organizmu dostawa tlenu. Wszystko ożywa.
Robi się gwarno. Ale ja nie po to płynę na wyspę, żeby oglądać
tandetę na straganach.
Simi słynie z poławiaczy gąbek. Wprawdzie dzisiaj gąbki są
wytwarzane syntetycznie, zresztą nawet te naturalne na pewno
nie pochodzą z Simi, ale co tam. Są tu na każdym kroku. Druga
rzecz, która rozsławiła Simi to znakomici żeglarze i budowniczowie
statków. Wyspa wystawiła nawet podobno własne okręty w wyprawie
na Troję. Dzisiaj na Simi warto podziwiać jedno - nieprawdopodobną
architekturę. Domki były budowane wokół portu. Gdy na nabrzeżu
zabrakło miejsca, budowy przeniosły się nieco wyżej. I tak
metr po metrze zabudowane zostały całe ściany na wzgórzach
wokół portowej zatoki. Przejścia między domkami są przypadkowe.
Nie ma ulic. Trzeba po prostu kluczyć. Dlatego są miejsca,
do których trzeba dotrzeć kierując się strzałkami namalowanymi
na domach, płotach, ulicach. Niestety - dowiedziałem się o
tym zbyt późno.
Kapliczki i wiatraki
Trzy godziny, jakie miałem tu do spędzenia - to czas, który
pozwolił mi wspiąć się w stronę drugiego miasteczka - Palio
Chorio. Kluczenie między domkami było męczące. Jak ci ludzie
tu żyją? Każdego dnia w 35-stopniowym upale wspinać się z
portu do domu - to nie jest zbyt przyjemne. Ale urok tego
miejsca jest niezaprzeczalny. Małe werandy zacienione winoroślami
- cudowne miejsce na wieczorne kosztowanie ouzo. Turyści rzadko
wypuszczają się w tę stronę, więc gdy ktoś zerkał na nas z
okien swojego domu, od razu się uśmiechał. O dziwo, gdy odpowiadałem
na pytanie "skąd jesteś?", ludzie nie mówili o Wałęsie,
jakimś piłkarzu, czy papieżu, ale z satysfakcją wypowiadali
tylko jedno słowo - "ortodoks". Miało to chyba znaczyć,
że nasz kraj kojarzą z religią. Dla mieszkańców Simi to bardzo
ważne. Są żarliwie bogobojni. Choć wyspa setki lat znajdowała
się pod panowaniem tureckim, okupanci nigdy nie zdecydowali
się na wybudowanie tu meczetu. Religia do dziś jest ważna
dla tubylców. Na wyspie jest mnóstwo malutkich kapliczek.
Budowane były (i są) w najdziwniejszych, niedostępnych miejscach.
Bywa, że z dziwnych materiałów. Jeden z kościółków ma dzwon
zrobiony z niemieckiej bomby. To pamiątka po zbombardowaniu
wyspy w czasie drugiej wojny światowej. Tu znajdował się skład
amunicji, który nie mógł dostać się w ręce Brytyjczyków. W
efekcie w gruzach legły setki domów. Z tego miejsca roztacza
się cudowny widok na zatokę portową, miasto Simi i Palio Chorio
na przeciwległym zboczu.
Nieopodal ślad po sobie zostawili - a jakże! - Joannici. Wybudowali
tu swoją warownię, której ruiny w niczym nie przypominają
dawnej świetności rycerskiego zakonu. O wiele większe wrażenie
robią za to stare wiatraki. Rządek charakterystycznych okrągłych
budowli jest "znakiem firmowym" wysepki. Niestety
trzy godziny to za mało, by w pełni cieszyć się urokami miasteczka,
nie mówiąc już o całej wyspie. W którymś momencie trzeba było
zdecydować - ganiać dalej, czy usiąść? Zziajani bieganiem
między domkami postanowiliśmy wypić kawę. Do rejsu zostało
jakieś 30 minut. Jeszcze nigdy w życiu w żadnej knajpie nie
spotkałem się z tak szybką obsługą. Frappe została podana
w niecałe dwie minuty! Wszystko po to, byśmy przed odpłynięciem
statku zostawili jeszcze jakieś pieniądze.
Z Simi odpływaliśmy nieco rozczarowani. To tak piękne miejsce,
a jednocześnie tak niewiele zobaczyliśmy... Postanowiliśmy
zatem wybrać się na jeszcze jedną wyspę.
CIĄG DALSZY - W NASTĘPNYM
NUMERZE
|