Okładka - Jest taka sprawa... - Sprawy i zlewy - Tu byłem... - Podgląd - Podsłuch
Wizja lokalna - Zasady współpracy - Archiwum - Sprawcy

 



TAJEMNICA SUKCESU

Jan Wichrowski



 


W gazetach i czasopismach coraz więcej miejsca zajmują różnego rodzaju porady. Wśród nich królują mniej lub bardziej praktyczne sugestie, jak czytelniczki i czytelnicy winni sobie uatrakcyjniać życie w łóżku.

W latach mojej młodości nieśmiało praktykował to o w "Radarze" Mikołaj Kozakiewicz, a później, z ogromną jak na owe czasy odwagą, rozwinął ją w tygodniku studenckim "Itd" Zbigniew Lew Starowicz. Były to teksty niezwykle nowatorskie i odważne, czytane przez młodych i starych z wypiekami na twarzy, choć dziś wydawałyby się wielu obeznanym z tematyką osobom pogadankami uświadamiającymi dla pierwszoklasistów.
Ten mały strumyk pionierskiego poradnictwa z biegiem lat zdobywał nowych, coraz liczniejszych popularyzatorów, którzy przełamywali kolejne obyczajowe tabu. Wraz z urynkowieniem gospodarki potoczek zamienił się w rzekę, w Niagarę porad seksuologicznych, a może należałoby powiedzieć - półpornograficznych, w których różni mniej lub bardziej utalentowani i zaznajomieni z zagadnieniem ludzie sugerują czytelnikom obojga płci, co robić by sobie w "łóżku" dogodzić. Ten cudzyslów nie jest przypadkowy, bo udzielający porad wykazują co do miejsca miłosnych spełnień sporą pomysłowość.
Przykładem - igraszki w sportowym samolocie podczas jego pilotowania, co podziwiałem w jakimś polskim filmie. Skończyło się to dla obojga kochanków dość nieszczęśliwie, choć nie z powodu ich zapamiętania w rozkoszy i na przykład błędów w pilotażu - lecz bomby zainstalowanej w samolocie przez zazdrosnego i mściwego męża zdradzającej go w powietrznych akrobacjach kobiety.
Można też podczas szybkiej jazdy sportowym samochodem pozwolić sobie na "clintona" (upolitycznione określenie starej techniki miłosnej, zwanej niegdyś francuską, zastosowanej i na nowo spopularyzowanej przez amerykańskiego prezydenta, co o dziwo nie spowodowało głośnego protestu Francuzów, że ich kultura ulega dalszej amerykanizacji). Tę technikę doradzają pisma kobiece, jak na przykład polski "Cosmopolitan". Można jeszcze w różnych innych miejscach i okolicznościach - zależnie od wyobraźni czytelników i inwencji polityków, tfu! tfu! - chciałem powiedzieć, autorów tych rubryk. Wielka podaż porad intymnych w czasopismach jest wymuszona wymaganiami rynku. Jak wykazują badania - czytelnicy obojga płci wciąż są nienasyceni i seks w każdej postaci świetnie się sprzedaje.
Tak jak w prasie wysokonakładowej importowanej z Polski wśród różnorakiego poradnictwa króluje seks - tak w prasie polonijnej w Kanadzie najłatwiej znaleźć szpalty z poradami na temat kupna lub sprzedaży domu. Studiując je można odnieść wrażenie, że na emigracji pożądanie posiadania własnego domu wyparło popęd seksualny. Z porad tych można wywnioskować, że społeczeństwo dzieli się na dwie grupy - tych przed inicjacją, którzy "są jeszcze przed pierwszym razem", czyli domu jeszcze nie kupili - i tych, którzy tę inicjację mają za sobą i "już są po", a więc mieli szczęście go posiąść.
Autorzy tych rubryk stoją jednak przed znacznie trudniejszym zadaniem niż ich koledzy spod znaku amora. Po pierwsze, oczekiwanie na spełnienie w przypadku kupna domu jest u wielu czytelników o wiele większe. Cała bowiem gra wstępna - przygotowania, zabiegi, zbieranie sił i środków trwa znacznie dłużej i wymaga znacznie większego wysiłku. Oczekiwania są więc o wiele większe, a osiągnięcie pełnej satysfakcji, swego rodzaju "nieruchomościowego orgazmu" - trudne do zrealizowania. Po drugie - wszystko odbywa się publicznie, "na widoku" - każdy ze znajomych lub sąsiadów może porównać nasze osiągnięcia do swoich. Budzi to zrozumiałe frustracje, ale szczęśliwie dla pośredników w handlu domami - mocno motywujące impulsy do dalszego wysiłku, by w przyszłości zmienić obiekt pożądania. I to trwa niemalże do emerytury - bo co z tego, że się czytelnik wysilił, nadął i wytężył, gdy okazuje się, że jego (dom) jest malutki w porównaniu z (domem) kolegi. Kompromitacja, blamaż, nerwica murowana.
Autorzy rubryk doradzających o kupnie domu - a są nimi zwykle pośrednicy w handlu nieruchomościami, zwani z angielska agentami real estate - starają się ulżyć w tych strapieniach swoim czytelnikom i klientom. Bo dom, z którego nie jesteśmy zadowoleni, lub przestał spełniać nasze oczekiwania, można przecież sprzedać i kupić jeszcze większy i bardziej dorodny. Trzeba tylko wytężyć jeszcze więcej sił i wykrzesać jeszcze więcej energii.
Szkopuł w tym, że w tych swoich poradach i namawianiach (nie czytałem ani razu tekstu, w którym autor komukolwiek odradzałby kupna domu) napotykają na sprzeczność. Czytelnik w każdym z tych tekstów trafi na poważną i pełną troski o jego finansową kondycję informację, że właśnie w tej chwili ceny domów są możliwie najniższe, że już wkrótce zaczną zwyżkować - więc lepiej pospieszyć się z kupnem. I odwrotnie - ci, którzy noszą się z myślą o sprzedaży posiadłości dowiedzą się, że można ją sprzedać za najwyższą cenę - więc też warto, by pospieszyli się z dokonaniem transakcji.
Sprzeczność ta jest dla każdego myślącego o kupnie lub sprzedaży domu czytelnika zrozumiała i tak naprawdę nie szuka on w rubryce porady. Szuka potwierdzenia słuszności podjętej już wcześniej decyzji. Tak więc uwagi w tekstach są przekonywaniem już przekonanych, z czego autorzy zdają sobie doskonale sprawę.
W każdej z tych sytuacji autor rubryki radzi, by czytelnik zwrócił się do niego z prośbą o pośrednictwo. I jest to rada słuszna. Bo jeżeli ktoś pisze zgrabne kawałki do gazety i na dodatek potrafi tę sprzeczność choćby trochę zakamuflować, to czytelnik mający zamiar kupić dom przynajmniej nie będzie się podczas dokonywania tej transakcji nudził.
Dowie się przy tym, że nabył najlepszy dom za najniższą cenę i odwrotnie - poprzedni sprzedał za cenę najwyższą. I choćby kupił dom za mały, to przecież jak twierdzą specjaliści nie w wielkości tkwi tajemnica sukcesu!

 

Góra
 
Okładka



www.sprawa.pl
Wszelkie prawa zastrzeżone