Lipiec
to kiepski moment do podsumowywania minionego roku, ale lepiej
później niż wcale. Gdy świat ogląda się z fotela ustawionego
2 metry przed telewizorem w ciepłym bezpiecznym mieszkaniu
można mieć błędne pojęcie o otaczającej nas rzeczywistości.
Gdyby pominąć pewne ekscesy wydaje się ona całkiem spokojna.
Oto w Europie jesteśmy świadkami dobrobytu, jakiego nie zaznało
jeszcze żadne pokolenie przed nami. Zimna wojna jest już tylko
kolejnym tematem na lekcjach historii, całe narody zajmują
się jedynie odcinaniem kuponów od sukcesu. To nie jest fikcja
- w końcu młodzi ludzie zamiast do wojska idą na studia, życie
toczy się leniwie i spokojnie. Ale to tylko jedna strona medalu.
Otóż rok 2004 był rekordowy pod względem wydatków na zbrojenia.
Osiągnęły one poziom jednego biliona i 35 miliardów dolarów!
To tylko o 1/20 mniej niż w szczytowym momencie zimnej wojny,
gdy wyścig zbrojeń sięgał zenitu! Według danych Stockholm
International Peace Research Institute zdecydowanym liderem
wydatków są Stany Zjednoczone, na które przypada niemal połowa
całej wymienionej kwoty. To więcej niż w sumie na zbrojenia
wydają następni na liście: Wielka Brytania, Francja, Japonia,
Chiny, Niemcy, Włochy, Rosja, Arabia Saudyjska, Korea Południowa,
Indie, Izrael, Kanada, Turcja i Australia. Co ciekawe, wydatki
te zostały sprowokowane przez garstkę szaleńców, którzy dokonali
ataków terrorystycznych. Gigantyczne wydatki ponoszone przez
USA na zbrojenia skłoniły inne kraje do podnoszenia swoich
budżetów zbrojeniowych. Z kolei zniszczenie reżimu, który
utrzymywał rzekome związki z Al Kaidą było też jednym z powodów
wojny w Iraku. Zgodnie z marzeniem Wuja Sama Irak miał być
pierwszym demokratycznym państwem w regionie oraz miejscem,
z którego wolność rozleje się na Iran i Arabię Saudyjską.
Ile z tych planów wyszło, widać gołym okiem. Irak jest siedliskiem
nowych Osamów, wydatki na wojnę rosną, a liczba zabitych Amerykanów
zbliża się do dwóch tysięcy, irackich cywili zginęło zaś około
25 tysięcy. Ale biznes zbrojeniowy kwitnie.
Również my dorzucamy kamyczek do tego ogródka. Sprzedajemy
uzbrojenie do Malezji, Indonezji czy Indii. Jako najwierniejszy
sojusznik Busha upchnęliśmy niemało uzbrojenia w Iraku. Całkiem
sporo też kupujemy. Na przykład myśliwce F-16. Kupiliśmy je
od Amerykanów, bo oferowali korzystny offset. Oznacza to zobowiązanie
do inwestycji u nas w określonej kwocie. W radosnym merdaniu
ogonkiem w nadziei na ochłapy jesteśmy rekordzistami. Nie
ma deszczu dolarów, jesteśmy za to robieni w trąbę w sposób
podręcznikowy i na własne życzenie. Nasi przyjaciele zza oceanu
w ramach offsetu obiecali na przykład kupić od nas 100 samolotów
transportowych typu Skytruck. Najpierw potrzebna była certyfikacja.
Jej koszt to 100 tysięcy dolarów. Jednak nasz rząd za certyfikację
zaliczył Amerykanom 50 milionów dolarów! Później nasi amerykańscy
przyjaciele zmusili zakłady PZL w Mielcu do dostarczenia jednego
samolotu Skytruck w cenie niższej niż koszt produkcji. Następnie
zaoferowali ten samolot na światowych rynkach po jeszcze niższej
cenie. Tym sposobem niewiele brakowało, a nikt nigdy nie kupiłby
samolotów bezpośrednio od nas! Takich przykładów jest niestety
więcej. W tym biznesie nożem w plecy można dostać od najlepszego
kumpla. Tylko po co wciąż udajemy, że to nas nie boli i dalej
poklepujemy się po plecach?
P.S. Wszystkie dane zostały zaczerpnięte z lipcowego numeru
miesięcznika "Raport".
|