Okładka - Jest taka sprawa... - Sprawy i zlewy - Tu byłem... - Podgląd - Podsłuch
Wizja lokalna - Zasady współpracy - Archiwum - Sprawcy

 



FILM AKCJI INACZEJ

Lucjan Bilski



 


Film "Tajni agenci" można odebrać dwojako. Może on stanowić przykład wyższości kina francuskiego nad hollywoodzkim, albo dokładnie odwrotnie. Wszystko zależy od tego jak widz oceni pierwsze 30 minut.

Przez conajmniej dwa kwadranse, może nawet dłużej, nie wiadomo o co chodzi. To znaczy, z grubsza wiadomo. Grupa agentów specjalnych z Francji dostaje rozkaz wysadzenia w powietrze statku z ładunkiem broni, nielegalnie płynącego z Europy do Angoli. Akcja biegnie jednak leniwie, więcej tu rozterek wewnętrznych niż scen pokazujących działanie agentów. Mniej więcej w połowie filmu bohaterowie z myśliwych sami stają się zwierzyną. I znów nie jest jasne, dlaczego. Oczywiście przed końcem prawie wszystko się wyjaśni, aczkolwiek więcej będzie niedomówień niż konkretów.
I o to właśnie chodzi. Gdyby "Tajnych agentów" wyprodukowano w Hollywood, po pierwszym kwadransie już mielibyśmy pełen obraz akcji, po drugim domyślilibyśmy się zakończenia, a w połowie trzeciego wiedzielibyśmy kto wystąpi w drugiej części. Zdaję sobie sprawę, że wielu widzów woli taki sposób prowadzenia narracji. Ci na filmie Frederica Schoendoerffera będą się nudzić. Zwolennicy nie do końca wyjaśnionych tajemnic i, powiedzmy, introwertycznego toku akcji wyjdą z kina zadowoleni.
"Tajni agenci" to film akcji inaczej. Od zabójstw na zlecenie, pościgów i strzelanin Schoendoerffer woli rozgrywkę psychologiczną, pojedynek na szantaże i zabawę w przewidywanie następnych kroków przeciwnika. Oczywiście nie brakuje i tych pierwszych, w końcu oglądamy film o tajnych agentach.
A teraz zapomnijcie o wszystkim co napisałem powyżej. Tak naprawdę nie ma znaczenia, jakie filmy wolicie i z jakim nastawieniem pójdziecie do kina. To wszystko automatycznie odsuwa się na bok w momencie, kiedy na ekranie pojawia się Monica Belluci. To ona najsilniej przykuwa wzrok - sądząc z opinii na filmowych forach, nie tylko męskiej części widowni. Fascynujące piękno Moniki Belluci działa wręcz hipnotyzująco i skutecznie podniosło mi ciśnienie. Na dobrą sprawę aktorka nie musiałaby nic robić ani mówić, wystarczy, że pokaże się w paru scenach i już film można uznać za udany. Jej ekranowego partnera, i zarazem głównego bohatera gra Vincent Cassel, znany aktor francuski (oglądaliśmy go miedzy innymi w "Dobermannie", Joannie D'Arc" i "Nieodwracalnym"), a prywatnie mąż Moniki Belluci. Warto też odnotować drugoplanową rolę Andre Dussolliera, jako rozdartego między lojalnością wobec swych podwładnych a posłuszeństwem wobec przełożonych, pułkownika Grasseta.
Wracając jeszcze raz do początkowego wątku, będę zdecydowanie bronił tezy, że to kino francuskie, czy szerzej - europejskie, reprezentuje wyższe wartości twórcze niż producenci wysokobudżetowego chłamu zza oceanu. Być może wyjdę na snoba, ale nie chciałbym żeby amerykańskie szmiry znikły z ekranów. Chodząc na filmy europejskie będę czuł się lepiej i nosił głowę wyżej.

 

Góra
 
Okładka



www.sprawa.pl
Wszelkie prawa zastrzeżone