Ktoś
wymyślił kiedyś określenie "pomnik przyrody", mając
pewnie na celu uhonorowanie i otoczenie ochroną wyjątkowo
cennych przyrodniczo lub krajobrazowo elementów natury. Niektóre
pomniki mają jednak to do siebie, że na skutek częstego hołubienia
przez turystów tracą swój urok.
Być w kanadyjskiej prowincji Ontario i nie zobaczyć wodospadu
Niagara to tak jak wybrać się nad morze i nie pójść ani razu
na plażę. To jedna z największych atrakcji całego kontynentu
północno-amerykańskiego i obowiązkowy punkt programu każdej
wycieczki w pobliże Wielkich Jezior. Tak przynajmniej sądzi
przeciętny turysta, a na pewno wmawia mu to agent z biura
podróży. Otóż obaj niekoniecznie muszą mieć rację. Wszystko
tak naprawdę zależy od punktu widzenia turysty. Jeśli jego
założeniem jest "zaliczyć" tak zwane atrakcyjne
miejsca, na przykład po to, żeby chwalić się przed znajomymi,
albo przynajmniej żeby nie wstydzić się w towarzystwie - to
wodospad Niagara jest idealnym wypełniaczem "salonowych"
wymagań.
W przewodnikach przeczytacie, że "ryk wodospadu Niagara
słychać z odległości paru kilometrów". To nieprawda.
Żeby usłyszeć szum spadającej wody trzeba podjechać blisko.
Pierwsze, co rzuca się w oczy, to hotelowa zabudowa i nieprzebrane
tłumy turystów. Większość z nich idealnie kwalifikuje się
do grupy opisanej powyżej. Można ich poznać po tym, że nie
fotografują wodospadu, tylko siebie na tle wodospadu. Z drugiej
strony trochę ich rozumiem. Stojąc na skraju wysokiego klifu
wpatrywałem się w miejsce, gdzie hektolitry wody spadają w
kilkudziesięciometrową otchłań i... nie widziałem nic. No,
niezupełnie nic. Doskonale było widać ogromną, białą masę,
która w kontakcie z człowiekiem pozostawia go przemoczonego
do suchej nitki. To chmura pyłu wodnego unoszącego się nieprzerwanie
nad kipielą. Niestety, nie miałem szczęścia. Akurat nie wiał
żaden wiatr, który mógłby rozpędzić tę chmurę. W rezultacie
na moich zdjęciach widać tylko biel. Dlatego postanowiłem
wspomóc się fotografiami z jednej ze stron internetowych.
Wodospad dobrze prezentuje się widziany z góry, z wysokości
wieży widokowej Skylon. Można też popatrzeć z wieży Minolta
Tower, śmiesznej budowli w kształcie wafelka do lodów. Ambitni
turyści zjeżdżają zaś windą w dół, do podnóża uskoku, by przespacerować
się wewnątrz wodospadu, a ściślej między ścianą wody a skałą.
Jeszcze inną propozycją jest stateczek Maid of the Mist, który
na chwilę podpływa do wodospadu od dołu, albo helikopter,
który zabiera chętnych nad kaskadę.
Oczywiście cały czas piszę o kanadyjskim wodospadzie, Horseshoe
Falls. Tak naprawdę bowiem Niagara Falls to trzy kaskady.
Dwie z nich, American Falls i Bridal Veil Falls leżą po amerykańskiej
stronie granicy i są, trzeba przyznać, dużo mniej efektowne
(ale przynajmniej je widać!). Pośrodku zaś leży wyspa Goat
Island.
Wodospad Niagara to skończony cud przyrody, co do tego nie
mam wątpliwości. Nie padłem jednak przed nim na kolana. Rozczarowała
mnie komercyjna otoczka i ten wiecznie przewalający się tłum.
Turyści przychodzą tu nawet w nocy, nie ma szans na kontemplowanie
piękna wodospadu w ciszy i spokoju.
Zapytałem żartem kolegę, mieszkającego w mieście Niagara Falls,
czy w nocy przychodzi cieć i zakręca wodospad. Okazuje się,
że prawie trafiłem w dziesiątkę. Niagara straciła w moich
oczach właśnie wtedy, kiedy dowiedziałem się, że jest częściowo
sterowana ludzką ręką. Tak! System zapór i elektrowni wodnych
pozwala wykorzystywać rzekę do produkcji prądu, ale jednocześnie
zmniejsza szybkość przepływu wody. Zimą płynie jej mniej niż
latem. Amerykanie posunęli się nawet do tego, że w 1969 roku
całkowicie zatrzymali przepływ wody po swojej stronie rzeki,
by usunąć część głazów leżących u stóp American Falls. Uznali,
że psują widok na wodospad! Krawędź skały była sucha przez
kilka miesięcy. Na szczęście ktoś doszedł do wniosku, że projekt
jest zbyt kosztowny i Amerykanie wycofali się ze swojego przedsięwzięcia.
Wyjeżdżałem z Niagara Falls z uczuciem - nie tyle niedosytu,
ile zawodu. Spodziewałem się wielkich emocji, tymczasem wodospad
mocno mnie rozczarował. Ot, jeszcze jeden skomercjalizowany
"pomnik przyrody". Ponieważ zdecydowanie nie należę
do turystów "zaliczających" atrakcje (wolę je przeżywać),
postanowiłem przyjechać tu jeszcze raz, albo kilka razy i
spojrzeć na wodospad z innym nastawieniem. Może następnym
razem będzie wiało.
|