Okładka - Jest taka sprawa... - Sprawy i zlewy - Tu byłem... - Podgląd - Podsłuch
Wizja lokalna - Zasady współpracy - Archiwum - Sprawcy

 



PODRÓŻE KSZTAŁCĄ

Paweł F. Weiden



 


Na Dworzec Centralny w Warszawie dotarłem tuż przed odjazdem pociągu Lech Intercity do Poznania. Zziajany, ale zadowolony, że jednak zdążyłem, znalazłem swoje miejsce w przedziale pierwszej klasy. Planowałem podróż w drugiej, ale w kasie mieli tylko bilety na miejsca w przedziałach dla palących.

Czworo podróżnych już zajęło swoje miejsca. Usiadłem i dyskretnie rozejrzałem się po przedziale, w jakim towarzystwie przyjdzie mi odbyć tę krótką, bo niespełna trzygodzinną podróż. Zaraz przy drzwiach siedziała kobieta w wieku określanym zazwyczaj jako balzakowski, o sylwetce pozwalającej wyobraźni pomknąć w kierunku wybitnych dzieł Rubensa. Jadła z apetytem drożdżowe ciastko, trzymając je zdecydowanie w dłoni, za to ze swoistym wdziękiem odchylając pulchny mały palec. Naprzeciw niej miejsce zajmował starszy pan ubrany z tradycyjną elegancją - typ konserwatywnego nauczyciela akademickiego uczelni o profilu humanistycznym. W środku dwóch panów, ubranych według standardu "podróż służbowa". Rozmawiali przyciszonymi głosami. Miejsce przy oknie, naprzeciw mnie było wolne.
W tym momencie weszła... ONA. Z lekka wibrującym, miękkim głosem powiedziała: "Dzień dobry państwu, zdaje się, że w państwa towarzystwie będę miała przyjemność spędzić podróż". Uśmiechnęła się przy tym w taki sposób, że każdy zdrowy mężczyzna poczułby się zdekoncentrowany. W powietrzu rozszedł się dyskretny, choć wyraźny zapach dobrych kosmetyków... Już po chwili pochwaliłem siebie w myślach za dobry refleks: o moment wcześniej od sąsiada poderwałem się, żeby odebrać płaszcz od niebiańskiego zjawiska, które zagościło w przedziale. Otrzymałem w podziękowaniu promienny uśmiech.
Pociąg dawno minął ostatnie zabudowania Warszawy i miękko kołysząc się zmierzał do celu. Elegancki pan spał osłonięty płaszczem, pani przy drzwiach jadła trzecie już ciastko, a panowie dalej pochyleni w swoim kierunku cicho rozmawiali. Anioł siedzący naprzeciw mnie przeglądał z uwagą jakieś formularze, czy rachunki, a ja powoli doszedłem do wniosku, że moje krótkie i dyskretne, ale chyba zbyt częste spojrzenia zostaną w końcu uznane za nieeleganckie. Zdążyłem już ustalić, że niebiańska istota ma cudownie zielone oczy, bardzo jasne włosy, a obcisły sweterek i krótka spódnica uwydatniają doskonale ukształtowaną sylwetkę.
Postanowiłem zajrzeć do literatury, którą miałem w torbie: ostatni numer "Polityki", "Świat nauki" i książka, którą miałem komuś przekazać. Wziąłem ją do rąk. Był to anglojęzyczny, podniszczony egzemplarz dość starego wydania "A Portrait of the Artist an a Young Man" Jamesa Joyce'a. Zajrzałem do środka, ale nie mogłem się powstrzymać przed zerkaniem na sąsiadkę. Dreszcz przeszedł mi po krzyżu - sąsiadka podchwyciła moje spojrzenie i lekko się uśmiechnęła: "Czyta pan Joyce'a? To nie jest zbyt znana w Polsce książka. Znacznie bardziej poczytny był "Ulisses", ale pewnie dlatego, że stał się w swoim czasie modny". Odpowiedziałem, dając do zrozumienia, że żartuję: "Wie pani, ja nie znam angielskiego, ale w podróży udaję, że czytuję takie książki, żeby zrobić dobre wrażenie na współpasażerach". Roześmiała się wdzięcznie. "Joyce jest trochę archaiczny, ale jego widzenie świata jest fascynujące. Mam u siebie w biblioteczce również jego tomik poezji "Pomes Penyeach" - prawie nieznany. Lubię czaem do niego zajrzeć. A mój angielski? Skończyła filologię angielską, byłam na stażu w Londynie. W tym, co aktualnie robię dobra znajomość angielskiego przydaje się".
Byłem coraz bardziej pełen podziwu: piękna, inteligentna, urocza, seksowna... I taka pełna ciepła i życzliwości... Rozmawia ze mną jak z dobrym znajomym. Czyżby...? Przez głowę przemnknął mi jakiś cytat: "niezbadane są drogi przeznaczenia"... Rozmawialiśmy nadal z ożywieniem, a moje myśli krążyły wokół pytania: co dalej?!
Za oknem niespodziewanie wyrósł dworzec w Poznaniu. Podałem dziewczynie płaszcz, a moja bogini sięgnęła do torebki i wręczyła mi wizytówkę. Pochyliła się w moim kierunku i dotykając prawie mojej głowy powiedziała półgłosem: "Zapraszam serdecznie, musi pan koniecznie do mnie wpaść". Krew uderzyła mi do głowy, a zapach jej kosmetyków dodatkowo wprawił w stan bliski euforii. Dziewczyna dodała: "Muszę jednak uprzedzić, że u mnie niestety nie jest tanio". Wyszła z przedziału, a ja spojrzałem na wizytówkę. VIP's HAPPY HOUR - Agencja Towarzyska, a pod spodem: MONIQUE, adres, telefon...
Na peronie czekała żona - przyjechała samochodem, żebym nie musiał brać taksówki. Wsiadając pomyślałem, że jest dużo racji w strym powiedzeniu: "podróże kształcą"...

 

Góra
 
Okładka



www.sprawa.pl
Wszelkie prawa zastrzeżone