Muzykę
można porównać do falującego oceanu. Z jego odmętów co pewien
czas wynurza się nieznana istota. Przybiera konkretny kształt
i głosi wszem i wobec swoje narodziny. Potem albo odpływa
w nieznane, albo tonie, albo długo utrzymuje się na powierzchni.
Zespół Tree Of Woe wynurzył się z głębin w Stevens Point,
mieście w amerykańskim stanie Wisconsin. W 2003 roku przeznaczenie
zetknęło ze sobą brzdąkających na gitarach braci Tristana
i Austina Laszewski z basistą Vincentem Wachowiakiem i perkusistą
Adamem Rodewaldem. Sądząc po nazwiskach, trójka z nich ma
polskie korzenie, ale szczegółów ich pochodzenia nie udało
mi się poznać.
Tree Of Woe (czyli Drzewo Nieszczęścia - czyżby zaczerpnęli
nazwę z książki "Conan Barbarzyńca"?) zaczynał jak
każdy zespół z małego miasta - od grania na imprezach szkolnych.
"Po prostu pisaliśmy piosenki. A potem samo poszło"
- mówi Tristan Laszewski. Kiedy już większość studentów college'u
w Stevens Point stała się ich fanami, przyszedł czas na zorganizowanie
dalszych wypadów. Chłopaki zaczęły więc jeździć po rodzimym
stanie Wisconsin. Popularność grupy rosła, w czym wydatnie
pomogła wydana niedawno debiutancka płyta "Withered Oak".
Austin Laszewski, jak sam mówi, wychował się na piosenkach
Beatlesów, Creedence Clearwater Revival i Waylona Jenningsa,
których słuchali namiętnie jego rodzice. Z czasem doszły do
tego zestawu także płyty Led Zeppelin i The Allman Brothers.
Prawdziwą inspiracją stał się jednak Days Of The New. Jak
wspomina Austin, to właśnie po wysłuchaniu ich kawałków, spłynęło
na niego natchnienie i wspólnie z bratem zaczął komponować
własne piosenki. Tristan, nawiasem mówiąc, w dzieciństwie
uczył się gry na fortepianie. Klasyczne muzyczne wychowanie
poszło chyba w kąt, bo w muzyce Tree Of Woe nie słychać nawet
jego cienia.
A co słychać? Fascynację dokonaniami Smashing Pumpkins, Staind,
Coldplay i wspomnianym Days Of The New. I miłość do solidnego
gitarowego grania. W muzyce Tree Of Woe brzmi nostalgia wymieszana
z młodzieńczą porywczością. Czy to się w ogóle da połączyć?
To dziwne, ale chyba tak. Tak właśnie określiłbym takie kawałki,
jak "Suffer" ,
czy "Name" .
Wprawdzie do zespołu przylgnęła już etykietka rocka alternatywnego,
ale w dzisiejszych czasach takie miano może oznaczać wszystko
i nic.
Przed Tree Of Woe jeszcze długa droga. Podejrzewam, że poza
stanem Wisconsin nie są jeszcze w ogóle znani i nie wierzę,
by ktokolwiek w Europie o nich słyszał. Ja sam natknąłem się
na stronę internetową grupy przypadkiem, ale cieszę się, że
takie przypadki się zdarzają. I wracając do oceanicznej metafory,
życzyłbym sobie i braciom Laszewski, by ich zespół długo utrzymywał
się na powierzchni wody.
|