Przesyt - to jedno słowo ciśnie mi się na usta po obejrzeniu
filmu "Matrix - Reaktywacja". Czekałem długie
cztery lata, by zobaczyć, jak Neo, Morfeusz i Trinity niszczą
System i jego sługusów. Wybrałem się na wizualną ucztę, na
której sadystyczni kelnerzy siłą wepchnęli mi do przełyku
więcej żarcia niż mogłem zjeść.
Bracia Wachowscy z pewnością zdawali sobie sprawę, że trudno
będzie przeskoczyć samych siebie. Jednak za wszelką cenę chcieli
widza oszołomić. No i przedobrzyli. W drugim "Matriksie"
wszystkiego jest za dużo. Za dużo bohaterów, scen walki, efektów
specjalnych, no i zdecydowanie za dużo pseudo-filozofii. W
ostatniej twierdzy ludzkości, Zionie (wcześniej tłumaczono
to jako Syjon), króluje jakaś dziwna religia, przywódcy wypowiadają
z namaszczeniem pompatyczne sentencje, a główny bohater rośnie
nam na, nie przymierzając, Mesjasza. Tymczasem w Matriksie
panoszą się Agenci (teraz bardziej umięśnieni), zbuntowane
programy (sic!) i jakieś duchy. Bałagan i czary-mary.
Słówko o układach choreograficznych walk wręcz. Powiadam
wam, sam Jackie Chan by się nie powstydził. Wszystko jest
takie szybkie, takie perfekcyjne i tak skomplikowane, że moje
oko wkrótce przestało nadążać za wymianami ciosów. Po prostu
czekałem aż ci Dobrzy położą trupem tych Złych. Co oczywiście
następowało. W odróżnieniu od pierwszego "Matriksa"
tym razem w ruch idą miecze, trójzęby, staroświeckie brzytwy
i zwykłe metalowe rury. Ale nie brakuje i bijatyk na gołe
pięści i obute stopy.
Keanu Reeves gra inaczej niż w pierwszym filmie, no ale w
końcu jego Neo nie jest już żółtodziobem, tylko doświadczonym
matrikso-łamaczem. Laurence Fishburn jakby trochę przytył,
za to Carrie-Anne Moss wygląda tak, że z miejsca się w niej
zakochałem (zwróćcie uwagę na jej smutne oczy!). W jednym
z epizodów pojawia się Monica Bellucci. Po co - nie wiem.
Jej rola niczego na razie nie wniosła. Mam nadzieję, że to
się wyjaśni w trzecim "Matriksie", który nawiasem
mówiąc zobaczymy już w listopadzie. A propos: rozumiem, że
Wachowscy wymyślili sobie trylogię, ale nie lubię, kiedy w
kinie reżyszerzy stosują serialowy chwyt pod tytułem "ciąg
dalszy nastąpi".
|