Pisząc recenzję "Sumy wszystkich strachów"
trzeba odpowiedzieć na jedno zasadnicze pytanie - czy jest
to rozwinięcie, czy wypaczenie konwencji obrazów z Jackiem
Ryanem? Moim zdaniem to drugie. Z dwóch powodów. Przede wszystkim
z powodu Bena Afflecka, ale także z powodu scenariusza. Zabiorę
się najpierw za Afflecka. Dla mnie Jack Ryan to Harrison Ford.
Twórcy "Sumy wszystkich strachów" obsadzając w głównej
roli Bena Afflecka zdecydowanie przegięli. Robienie z głupkowatego
pięknisia asa CIA jest idiotyzmem. Głównego bohatera poznajemy
w łóżku z długonogą lalą. Po czym dowiadujemy się, że upojna
noc była uwieńczeniem ich trzeciej randki. Gdzie podział się
Jack Ryan troszczący się o swoją żonę i córkę z "Czasu
patriotów" albo "Stanu zagrożenia"? Jak to
możliwe, że dojrzałego mężczyznę zastąpił dupek z okładek
pisemek dla nastolatek? Straszna chała! Affleck nie dorasta
Fordowi do pięt. To aktorzy z dwóch zupełnie różnych światów
odległych od siebie o lata świetlne.
Drugi powód to scenariusz. Żadna rewelacja. Jedną z postaci
jest rosyjski generał, który postanowił samowolnie wszcząć
wojnę z Ameryką. No i nie jest to specjalnie oryginalny pomysł.
Zupełnie tak samo działo się u Stanleya Kubricka w "Doktorze
Stranglove" sprzed blisko 40 lat! Z tą różnicą, że u
Kubricka był to amerykański generał. Tom Clancy na pewno ten
film widział i niespecjalnie się wysilił. Ta fabuła przypominała
kiepski żart właściwy tandetnym filmom próbującym mierzyć
się z kultem Jamesa Bonda. Jack Ryan uratował świat! Wcześniej
starczało, że ratował własną rodzinę.
Trudno znaleźć jakikolwiek pozytywny element. Powiedzmy,
że są nim efekty specjalne, choć i tu czuć niedosyt. Kulminacyjnym
momentem jest eksplozja ładunku jądrowego. Widzimy falę podmuchową
zmiatającą helikopter i zbijającą szyby w oknach. Faktycznie,
robi to niesamowite wrażenie. Potem słyszymy, że ileś tam
budynków nie istnieje, ale nie widzimy tego. Lipa! Trzeba
jednak oddać sprawiedliwość, że scena ataku na amerykańskie
lotniskowce także była świetna.
"Suma wszystkich strachów" to tandetna komiksowa
historyjka, która żeruje na stereotypach. Spodoba się miłośnikom
Jamesa Bonda, ale nie miłośnikom starego Jacka Ryana. Na zakończenie
mam jeszcze jedno pytanie: dlaczego w filmie rosyjski prezydent
ma aparycję prowincjonalnego mafiosa?
|