Okładka - Jest taka sprawa... - Sprawy i zlewy - Tu byłem... - Podgląd - Podsłuch - Wizja lokalna
Zasady współpracy - Archiwum - Sprawcy

 



KICZ I BEZTROSKA ZABAWA

Bartosz-po-prostu



 


Zupełnie niespodziewanie i w ostatniej chwili okazało się, że do tego wyjazdu może nie dojść w ogóle. Najpierw odwołano dwa koncerty z rzędu z powodu przeziębienia wokalistki, a potem gdy już było wiadomo, że ten nasz dojdzie jednak do skutku, linie lotnicze jednym głosem zaczęły odwoływać loty do Manchesteru. Z powodu nieludzkich wichur, tornad i innych zjawisk atmosferycznych.

Byliśmy mile zaskoczeni tym jak gładko wszystko potoczyło się już na miejscu - ja i człowiek, dzięki któremu, niczym w serialu "L World", pomiędzy mną a Kylie Minogue można pociągnąć linię prostą.
Do Kylie Minogue mam stosunek mieszany. Znam, lubię sobie przytupnąć dyskretnie gdzieś w ciemnym kącie dyskoteki do jednej, czy dwóch piosenek, ale żebym miał oszaleć z podniecenia na widok biletu na koncert to już niekoniecznie. Kylie Post Cancer Tour miało jednak w sobie posmak czegoś zupełnie innego. Delikatny aromat zwycięstwa drobnej kobietki nad śmiertelną chorobą, i odrobinę telenowelowej intrygi. Poradzi sobie czy nie? Dotrwa do końca czy znowu odwoła? Trzeba dodać, że właśnie w Manchesterze kończyła Kylie swoje przerwane chorobą tourneé.
Zaskoczenie numer jeden - Kylie naprawdę potrafi śpiewać na żywo. Serio, nawet nie fałszuje. Może jest trochę kiczowata, może nawet więcej niż trochę, ale różowe pióra, cekinowe sukienki i wrzaskliwe peruki można ewentualnie wybaczyć kobiecie, która przez kilka nocy z rzędu potrafi zapełnić osiemnastotysięczną widownię w tym samym mieście. Chociaż właściwie może właśnie z tego powodu nie powinno się jej tego wybaczać?
"Lucky Kylie!", wyrwało się jakiejś fance tuż po pierwszej piosence. To ten moment kiedy Kylie wita się z publicznością, zamienia parę słów, zanim rozpocznie show na dobre. Z miejsca zrobiło się łzawo, a owacja niczym głuchy grzmot przetoczyła się od jednej do drugiej strony sceny. To chyba najbardziej rozdzierająco gejowski moment, jaki zdarzyło mi się dzielić z tak olbrzymią ilością ludzi.
Później nie było wcale lepiej. Stylistycznie Kylie nie bardzo wykracza poza typową kabaretową manierę, choć trzeba przyznać, czuje się w niej bardzo dobrze. Wszystkie te piosenki - "Spinning Around", "I Should Be So Lucky" , "Can't Get You Out Of My Head", w inscenizacjach tandetnie frywolnych nie rażą jednak w najmniejszym stopniu. Kylie nawet nie przymruża oka, ale zwyczajnie i wprost daje do zrozumienia, że nie chodzi jej o żadne głębokie przesłania, tylko o beztroską zabawę. A jeśli ktoś ma z tym problem, to drzwi znajdują się z każdej strony budynku.
Najbardziej cieszy mnie, że w trakcie tego blisko dwugodzinnego show znalazło się również miejsce na kilka piosenek z najmniej popularnego, nieco bardziej ambitnego, a przeze mnie ulubionego albumu Kylie Minogue. Mam na myśli "Impossible Princess", płytę, którą - jak kiedyś czytałem, kupiło na całym świecie zaledwie pięćdziesiąt tysięcy osób i po której Kylie utraciła kontrakt z wytwórnią. Według mnie to jednak najciekawszy zestaw piosenek, jaki udało jej się do tej pory wydać. Na koncercie reprezentowały go "Cowboy Style", wieńczące płytę "Dreams", podczas którego Kylie zaliczyła kolejny łzawy moment, oraz najbardziej, że się tak wyrażę, alternatywne"Too Far" .
Na pamiątkę mam świeżo wydany dwupłytowy zapis australijskiego koncertu sprzed dwóch miesięcy. Kylie obraca się rozkładając ręce i wskazując na scenę woła "Guess what, this is one of my dreams!" Łzy, oklaski, kurtyna.

Autor publikuje również na stronie internetowej
http://bartosz-po-prostu.blog.pl.

 

Góra
 
Okładka



www.sprawa.pl
Wszelkie prawa zastrzeżone