Biedni
palacze. Tak sobie pomyślałem na wieść o tym, że Komisja Europejska
przymierza się do wprowadzenia całkowitego zakazu palenia
w miejscach pracy i w lokalach gastronomicznych. Wprawdzie
szacowne grono europejskich jajogłowych na razie tylko "apeluje",
by wzorem Irlandii i Szkocji przyjąć takie rozwiązania, ale
kierunek zmian został wytyczony.
Kolej rzeczy jest taka, że trochę pomęczą temat, aż w końcu
zarządzą wszystko dokładnie tak jak chcą. Choć nie palę strasznie
się przeciwko temu początkowo buntowałem. Czy to już nie jest
lekka przesada? Polityczna poprawność przyćmiła urzędasom
i politykom zdolność trzeźwego spojrzenia na sprawę. Miejsce
pracy - to rozumiem. Ale dlaczego nie można palić w knajpach?
Jeśli dalej tak pójdzie, to w imię solidarności z naszymi
"braćmi mniejszymi" niedługo w restauracjach nie
będzie można jeść mięsa.
Teraz jednak optyka mi się trochę zmieniła. Codziennie rano
kupuję gazetę w kiosku pod blokiem. Sprzedawczyni pali w swoim
miejscu pracy, to znaczy w zielonkawej zatęchłej budzie. Mam
brzydki zwyczaj czytania przy śniadaniu albo porannej kawie,
i szczerze mówiąc za każdym razem rzygać mi się chce. Papier
cuchnie co najmniej tak bardzo jak zużyta "taśma życia".
Kiedyś w tym kiosku zupełnie bez namysłu kupiłem sobie batonika.
Papierek śmierdział niemiłosiernie, przypominając mi przy
każdym kęsie o pożółkłych palcach i zdartym lakierze na paznokciach
kioskarki. Ostatnio jednak przeżyłem już prawdziwy szok. Sprzedawca
bezczelnie palił papierosa w sklepie spożywczym! Ku przestrodze:
działo się to w sklepie przy ulicy Chociszewskiego w Poznaniu,
tuż za skrzyżowaniem z ulicą Szymborską, w stronę Reymonta.
Facet przypuszczalnie jest właścicielem tego żałosnego przybytku.
Stał za lodówką z serami i najnormalniej w świecie jarał szluga!
Z kimś na takim poziomie nie było sensu nawet rozpoczynać
dyskusji. Po prostu dałem nogę.
Prymitywów trzeba cywilizować na siłę. Jeśli nie mają dość
kultury, by samemu dojść do wniosku, że tego się nie robi,
to może przestaną ze strachu przed mandatami. Dlatego mimo
wszystko podpisuję się pod propozycją całkowitego zakazu palenia
w miejscach pracy. Niegdyś na potęgę w tramwajach i autobusach
palili motorniczowie i kierowcy. Dziś, dzięki Bogu, jest to
nie do pomyślenia. Początkowo opór tego towarzystwa był silny.
Jednak rozsądni ludzie donosili do przełożonych - wystarczy
przecież spisać numer boczny pojazdu. Z hołotą inaczej nie
można!
W krucjacie przeciwko palaczom zdarzają się jednak mimo wszystko
kompletne nieporozumienia. Komendant główny policji w Warszawie
ufundował nagrody dla policjantów, którzy rzucą palenie. Jeden
mundurowy pojedzie nawet na tygodniową wycieczkę do Rzymu.
Kilka razy miałem wątpliwą przyjemność przebywania w komendach
policji i pamiętam, że są to śmierdzące nory przenoszące człowieka
automatycznie 30 lat w przeszłość. Za smród odpowiadają sami
policjanci. Nie rozumiem tylko, dlaczego pozwala się im palić
w tych miejscach. Jest na to tylko jedna metoda: palisz przy
biurku? do widzenia, szukaj sobie innej pracy. Nie rozumiem,
po co szukać "pozytywnej" motywacji dla palaczy.
Z nimi niestety trzeba tylko walczyć. Nie rozumiem rozczulania
się nad nałogowcami. Nie rozumiem, dlaczego konsekwencje ich
słabości mają dotykać również innych ludzi, którzy nieustannie
są zmuszani do wdychania śmierdzącego dymu. Zakazy są niestety
konieczne, tak samo zresztą jak obciążanie każdej paczki papierosów
podatkiem na leczenie palaczy. Raka płuc niech leczą ze swojej,
a nie mojej składki.
|