O różnicy
między kobietą i mężczyzną w sposobie postrzegania i komunikacji
napisano już tonę książek. Wytarte powiedzonka w rodzaju "Mężczyźni
są z Marsa, kobiety z Wenus" u nikogo nie wywołają ani
uśmiechu ani zmarszczenia brwi. Dlaczego więc daję się zaskakiwać
niemal na każdym kroku?
Podobno z czysto chemicznego punktu widzenia różnica między
męskością i kobiecością sprowadza się do paru atomów węgla,
gdzieś tam w komórce. Kto by pomyślał, prawda? Ale trzeba
o tym myśleć. Niekoniecznie o atomach. Trzeźwo myślący mężczyzna,
jak to się mówi, twardo stąpający po ziemi, nie może zapominać
o różnicach dzielących obie płci. Chodzi mi o różnice w formułowaniu
myśli i odbiorze słów.
Będzie trochę banalnie, ale czyż życie nie bywa banalne? Będzie
również trochę uogólnień (choć tych zazwyczaj się wystrzegam)
- po to, by nie rzucać konkretnymi nazwiskami.
Na ogół jestem odporny na pokusy wyklinania całej populacji
kobiet, ale pomijając kilka wyjątków zadziwiająca jest u nich
zbieżność w rozumowaniu i wyciąganiu wniosków. Ktoś nazwał
to solidarnością wewnątrzgatunkową. Dowcipniś! Ja tu widzę
nic innego jak schemat myślowy. Pewnych schematów kobiecy
umysł po prostu nie przeskoczy, i już. Najzdrowiej jest przyjąć
to jako pewnik. Ba! Ja też sobie tłumaczę, że kobieca logika
jest pokrętna, a w ogóle to trudno ją nazwać logiką. I co
z tego? I nic, bo każdą kobietę odruchowo chcę traktować jak
myślącą po męsku (czyli logicznie). Stąd nieporozumienia,
zgrzyty, kłótnie...
Dlaczego kobieta inaczej interpretuje pewne słowa niż mężczyzna?
Oto jest pytanie! Jeśli powiesz przy obiedzie: "stek
jest odrobinę za twardy", możesz być pewien, że w tej
sekundzie w głowie twojej żony/dziewczyny zaczną rodzić się
setki domysłów i podejrzeń. "Powiedział, że stek jest
za twardy - co miał na myśli? Zaraz, zaraz... Wczoraj później
niż zwykle wrócił z pracy. Pewnie jadł obiad z jakąś flądrą.
No tak! Zaprosiła go do siebie i usmażyła stek. A potem zaciągnęła
do łóżka! Drań! Świnia!" Itd. Stąd nieporozumienia, zgrzyty,
kłótnie...
Inny przykład. Spróbuj powiedzieć koleżance (z pracy, z uczelni,
sąsiadce): "Śniłaś mi się". Zakładając, że nie chodzi
ci o podryw, twój komunikat znaczy dokładnie tyle, co słowa
go tworzące. "Śniłaś mi się" znaczy: "miałem
sen, w którym pojawiłaś się ty". Koniec, kropka. Niestety,
koleżanka prawdopodobnie zrozumie to inaczej. "Śniłaś
mi się" - czyli "śnię, marzę, myślę o tobie".
Być może także "pożądam cię", a najprawdopodobniej
"kocham cię". Nagle okazuje się, że koleżanka zaczyna
się tobą interesować. Jeśli jest ładna, zgrabna, inteligentna
(albo przynajmniej bogata), a ty jesteś "bez pary",
to nie ma problemu. Problem pojawia się, kiedy jesteś w związku
z kim innym (i nie chodzi ci o podryw). Mówiąc koleżance "śniłaś
mi się" dzielisz się z nią ciekawostką przyrodniczą.
Koleżanka jednak jest przekonana, że chciałeś jej powiedzieć
coś więcej. Stąd nieporozumienia, zgrzyty, kłótnie...
Coś podobnego przytrafiło mi się stosunkowo niedawno. Jak
się to skończy, nie wiem, bo koleżanka dostała na moim punkcie
czegoś w rodzaju obsesji. Nie ratuje mnie wcale fakt, że nie
jest ani ładna, ani bogata. Mam narzeczoną, a całe to zamieszanie
odbiło się także na naszym związku. Sam na siebie ukręciłem
bicz. I pomyśleć, że wszystko przez te kilka atomów węgla...
Chyba jeszcze raz obejrzę sobie film "Fatalne zauroczenie".
Może mnie do czegoś zainspiruje.
|