Okładka - Jest taka sprawa... - Sprawy i zlewy - Tu byłem... - Podgląd - Podsłuch
Wizja lokalna - Zasady współpracy - Archiwum - Sprawcy

 



DZIEŃ DOBRY, MAM NA IMIĘ WERONIKA

Sprawca Naczelny



 

 

 


Przez całe lata ostatnią myślą, jaka mogła mi przyjść do głowy była ta, że dołączę do grona tatusiów, którzy wyśpiewują radosne i głupie "tiu-tiu-tiu" nad łóżeczkiem niemowlęcia. Nie chciałem mieć dzieci, nawet kiedy związałem się z kobietą. Ja po prostu nie lubiłem dzieci, wręcz miałem na nie alergię. Głośny płacz dziecka (zwłaszcza w miejscach publicznych) budził we mnie żądzę mordu. Nie byłem w stanie pojąć, co to za przyjemność, brać na siebie odpowiedzialność większą od kosmosu i godzić się na uciążliwość permanentnego czuwania nad bachorem. W rozmowach na ten temat popisywałem się wynajdywaniem setek argumentów contra. Oszczędzę Wam przykładów, ale uwierzcie - rozpiętość miały zaiste ogromną: od fizjologicznych po metafizyczne.

To się stało nagle i niespodziewanie. Pewnie już nigdy nie będę umiał sobie tego wytłumaczyć. Przyjaciołom wyjaśniałem potem, że w głowie przełączył mi się jakiś przełącznik. Może zamiast prądu stałego popłynął zmienny, może w jednym miejscu zgasło światło, a zapaliło się w innym. Nie wiem. W każdym razie pewnego dnia widząc na ulicy faceta z małą córeczką, poczułem dziwne ukłucie w sercu. Pragnienie poprowadzenia przez życie kogoś tak małego, kruchego i cudownego stało się moim największym marzeniem. Wiecie co? Marzenia czasem się spełniają.

Kiedy piszę te słowa, w pokoju obok śpi malutka dziewczynka. Urodziła się trzy dni temu. To było cesarskie cięcie - nawiasem mówiąc po czternastu godzinach męczarni. Kiedy wyjęli ją z brzucha mojej żony, stałem nad nią, trzymałem ją za rączkę i... płakałem. W myślach powtarzałem słowa wiersza, który napisałem kiedyś, dawno temu:

Przeniknięty Tobą, bez Ciebie
Idę
Zrywam kolorowe kwiaty,
które więdną w moich dłoniach
Gubię i odnajduję swoje imię
Nie znam Cię, lecz wiem
Przeniknięta mną, beze mnie
Czekasz


Teraz wiem, że pisałem go dla Weroniki - mojej córeczki, mojego największego skarbu, największego szczęścia, największej miłości.

Niestety, ktoś spróbował zasnuć czyste niebo radości ciemnymi chmurami, i to już w dzień po narodzinach maleństwa. Ten ktoś to rodzice mojej żony. Nie oczekiwałem rzucania się na szyję, ale byłoby sympatycznie, gdyby choć powiedzieli coś miłego. Tymczasem teściowa nawet nie podała mi ręki (?), a teść przywitał mnie takimi oto gratulacjami: "Słabo się postarałeś. Dlaczego to nie chłopak?". Nie mogłem uwierzyć własnym uszom! Takiego chamstwa się nie spodziewałem. Kiedy minął szok, przysiągłem sobie, że nie pozwolę, by jakiś prymityw burzył moje szczęście. Wychowam Weronikę na dobrego, mądrego człowieka, pełnego godności i wrażliwego. A pod swoimi dawnymi poglądami stawiam grubą kreskę. Moje życie nigdy już nie będzie takie samo. Będzie lepsze.

 

Góra
 
Okładka



www.sprawa.pl
Wszelkie prawa zastrzeżone