Przez całe lata ostatnią myślą, jaka mogła mi przyjść do
głowy była ta, że dołączę do grona tatusiów, którzy wyśpiewują
radosne i głupie "tiu-tiu-tiu" nad łóżeczkiem niemowlęcia.
Nie chciałem mieć dzieci, nawet kiedy związałem się z kobietą.
Ja po prostu nie lubiłem dzieci, wręcz miałem na nie alergię.
Głośny płacz dziecka (zwłaszcza w miejscach publicznych) budził
we mnie żądzę mordu. Nie byłem w stanie pojąć, co to za przyjemność,
brać na siebie odpowiedzialność większą od kosmosu i godzić
się na uciążliwość permanentnego czuwania nad bachorem. W
rozmowach na ten temat popisywałem się wynajdywaniem setek
argumentów contra. Oszczędzę Wam przykładów, ale uwierzcie
- rozpiętość miały zaiste ogromną: od fizjologicznych po metafizyczne.
To się stało nagle i niespodziewanie. Pewnie już nigdy nie
będę umiał sobie tego wytłumaczyć. Przyjaciołom wyjaśniałem
potem, że w głowie przełączył mi się jakiś przełącznik. Może
zamiast prądu stałego popłynął zmienny, może w jednym miejscu
zgasło światło, a zapaliło się w innym. Nie wiem. W każdym
razie pewnego dnia widząc na ulicy faceta z małą córeczką,
poczułem dziwne ukłucie w sercu. Pragnienie poprowadzenia
przez życie kogoś tak małego, kruchego i cudownego stało się
moim największym marzeniem. Wiecie co? Marzenia czasem się
spełniają.
Kiedy piszę te słowa, w pokoju obok śpi malutka dziewczynka.
Urodziła się trzy dni temu. To było cesarskie cięcie - nawiasem
mówiąc po czternastu godzinach męczarni. Kiedy wyjęli ją z
brzucha mojej żony, stałem nad nią, trzymałem ją za rączkę
i... płakałem. W myślach powtarzałem słowa wiersza, który
napisałem kiedyś, dawno temu:
Przeniknięty Tobą, bez Ciebie
Idę
Zrywam kolorowe kwiaty,
które więdną w moich dłoniach
Gubię i odnajduję swoje imię
Nie znam Cię, lecz wiem
Przeniknięta mną, beze mnie
Czekasz
Teraz wiem, że pisałem go dla Weroniki - mojej córeczki, mojego
największego skarbu, największego szczęścia, największej miłości.
Niestety, ktoś spróbował zasnuć czyste niebo radości ciemnymi
chmurami, i to już w dzień po narodzinach maleństwa. Ten ktoś
to rodzice mojej żony. Nie oczekiwałem rzucania się na szyję,
ale byłoby sympatycznie, gdyby choć powiedzieli coś miłego.
Tymczasem teściowa nawet nie podała mi ręki (?), a teść przywitał
mnie takimi oto gratulacjami: "Słabo się postarałeś.
Dlaczego to nie chłopak?". Nie mogłem uwierzyć własnym
uszom! Takiego chamstwa się nie spodziewałem. Kiedy minął
szok, przysiągłem sobie, że nie pozwolę, by jakiś prymityw
burzył moje szczęście. Wychowam Weronikę na dobrego, mądrego
człowieka, pełnego godności i wrażliwego. A pod swoimi dawnymi
poglądami stawiam grubą kreskę. Moje życie nigdy już nie będzie
takie samo. Będzie lepsze.
|