Okładka - Jest taka sprawa... - Sprawy i zlewy - Tu byłem... - Podgląd - Podsłuch
Wizja lokalna - Zasady współpracy - Archiwum - Sprawcy

 



TWIERDZA MALARZY albo BYKI KATALOŃSKIE

Olaf Ważyński



 


Kto nie lubi upałów, niech od razu zapomni o takich miejscach jak Collioure. Do żaru lejącego się z nieba niech dopisze jeszcze ciepłą, lazurową wodę, piękno gór, śródziemnomorską bryzę i znakomite młode wino z miejscowych winnic. Co? Nagle zmieniliście zdanie? Wcale się Wam nie dziwię. Byłem tam razem z kolegą, opalałem się i leniuchowałem, a co piłem - to już moja tajemnica...

Collioure to mała mieścina na dalekim południu Francji, tam gdzie do słonych wód Morza Śródziemnego zstępują Pireneje. Patrząc na strome stoki i surowe górskie krajobrazy szybko się zapomina, że pobliskie szczyty nie są wcale gigantami - mają zaledwie po kilkaset metrów wysokości. Wieje tam za to, jak jasna cholera! Przy górskich drogach, wijących się niczym serpentyna, stoją tablice ostrzegające przed silnymi podmuchami, które mogą być przyczyną wypadków. I rzeczywiście - pod urwistymi ścianami wypatrzyliśmy przynajmniej kilka samochodowych wraków.
Widoki też są porywające. Na wielu wzgórzach połyskują jasne ściany ruin dawnych fortów strażniczych. Otaczają je winnice - trudno było się oprzeć i nie zerwać tu i ówdzie paru kiści. Potem jeszcze paru, i jeszcze, i jeszcze... I tak każdego dnia!

A nasze dni w Collioure były bardzo podobne do siebie. Rano (czyli w południe) pałaszowaliśmy świeżą bagietkę, potem ruszaliśmy na plażę, a raczej na skały, bo piasku tam nie uświadczysz. Na pływaniu i opalaniu się mijało nam kilka przyjemnych godzin. Potem obiad i obowiązkowa sjesta. Kiedy już się zmierzchało, spacerowaliśmy sobie po miasteczku, przyglądając się występom klaunów, ulicznych muzykantów i innych artystów.
W Collioure zadomowili się zwłaszcza malarze. Przy wąskich uliczkach kurortu gnieżdżą się ich atelier. Ale swoje prace wystawiają głównie na deptaku, tam łatwiej się pokazać i złapać ewentualnego klienta. Mnie szczególnie spodobał się cykl płócien z bykami stylizowanymi na bohaterów śródziemnomorskiej kultury - byczy Romeo, byczy Don Kichot, itd. Niestety, złośliwość rzeczy martwych sprawiła, że nie udało mi się utrwalić ich na fotografii...

Miasteczko leży na Cote Vermeille (Wybrzeżu Wiśniowym), po francuskiej stronie Katalonii, niedaleko granicy z Hiszpanią. Miejsce to było niegdyś strategiczne - toteż powstał tu port, a strzegł go potężny zamek. Historia go oszczędziła, więc dziś w całej okazałości wabi turystów. W środku niewiele jest do oglądania - o dziwo, większe wrażenie twierdza robi z zewnątrz. W ogóle całe Collioure jest bardzo malownicze. Wielka w tym zasługa skalistych klifów, na których się usadowiło.
W pobliżu jest jeszcze jeden ciekawy zamek. Stoi na wzgórzu, na które można się wspiąć stromą ścieżką. Niestety, na szczycie niemiło zaskoczyła nas tabliczka z napisem "teren prywatny - wstęp wzbroniony". Obeszliśmy się smakiem (i zdjęciem).

Kiedy już wróciliśmy do Polski, nie raz jeszcze obejrzałem Collioure na francuskim kanale TV5. Okazało się, że to miasteczko upodobali sobie nie tylko malarze, ale i ludzie mediów. Organizowane są tam telewizyjne imprezy plenerowe, turnieje i koncerty transmitowane w eter. Miło popatrzeć co jakiś czas na znajome miejsca. Tym bardziej, że byki z obrazów nieznanego artysty ciągle nie dają mi spokoju...

 

Góra
 
Okładka



www.sprawa.pl
Wszelkie prawa zastrzeżone