Kto nie lubi upałów, niech od razu zapomni o takich miejscach
jak Collioure. Do żaru lejącego się z nieba niech dopisze
jeszcze ciepłą, lazurową wodę, piękno gór, śródziemnomorską
bryzę i znakomite młode wino z miejscowych winnic. Co? Nagle
zmieniliście zdanie? Wcale się Wam nie dziwię. Byłem tam razem
z kolegą, opalałem się i leniuchowałem, a co piłem - to już
moja tajemnica...
Collioure to mała mieścina na dalekim południu Francji, tam
gdzie do słonych wód Morza Śródziemnego zstępują Pireneje.
Patrząc na strome stoki i surowe górskie krajobrazy szybko
się zapomina, że pobliskie szczyty nie są wcale gigantami
- mają zaledwie po kilkaset metrów wysokości. Wieje tam za
to, jak jasna cholera! Przy górskich drogach, wijących się
niczym serpentyna, stoją tablice ostrzegające przed silnymi
podmuchami, które mogą być przyczyną wypadków. I rzeczywiście
- pod urwistymi ścianami wypatrzyliśmy przynajmniej kilka
samochodowych wraków.
Widoki też są porywające. Na wielu wzgórzach połyskują jasne
ściany ruin dawnych fortów strażniczych. Otaczają je winnice
- trudno było się oprzeć i nie zerwać tu i ówdzie paru kiści.
Potem jeszcze paru, i jeszcze, i jeszcze... I tak każdego
dnia!
A nasze dni w Collioure były bardzo podobne do siebie. Rano
(czyli w południe) pałaszowaliśmy świeżą bagietkę, potem ruszaliśmy
na plażę, a raczej na skały, bo piasku tam nie uświadczysz.
Na pływaniu i opalaniu się mijało nam kilka przyjemnych godzin.
Potem obiad i obowiązkowa sjesta. Kiedy już się zmierzchało,
spacerowaliśmy sobie po miasteczku, przyglądając się występom
klaunów, ulicznych muzykantów i innych artystów.
W Collioure zadomowili się zwłaszcza malarze. Przy wąskich
uliczkach kurortu gnieżdżą się ich atelier. Ale swoje prace
wystawiają głównie na deptaku, tam łatwiej się pokazać i złapać
ewentualnego klienta. Mnie szczególnie spodobał się cykl płócien
z bykami stylizowanymi na bohaterów śródziemnomorskiej kultury
- byczy Romeo, byczy Don Kichot, itd. Niestety, złośliwość
rzeczy martwych sprawiła, że nie udało mi się utrwalić ich
na fotografii...
Miasteczko leży na Cote Vermeille (Wybrzeżu Wiśniowym), po
francuskiej stronie Katalonii, niedaleko granicy z Hiszpanią.
Miejsce to było niegdyś strategiczne - toteż powstał tu port,
a strzegł go potężny zamek. Historia go oszczędziła, więc
dziś w całej okazałości wabi turystów. W środku niewiele jest
do oglądania - o dziwo, większe wrażenie twierdza robi z zewnątrz.
W ogóle całe Collioure jest bardzo malownicze. Wielka w tym
zasługa skalistych klifów, na których się usadowiło.
W pobliżu jest jeszcze jeden ciekawy zamek. Stoi na wzgórzu,
na które można się wspiąć stromą ścieżką. Niestety, na szczycie
niemiło zaskoczyła nas tabliczka z napisem "teren prywatny
- wstęp wzbroniony". Obeszliśmy się smakiem (i zdjęciem).
Kiedy już wróciliśmy do Polski, nie raz jeszcze obejrzałem Collioure
na francuskim kanale TV5. Okazało się, że to miasteczko upodobali
sobie nie tylko malarze, ale i ludzie mediów. Organizowane
są tam telewizyjne imprezy plenerowe, turnieje i koncerty
transmitowane w eter. Miło popatrzeć co jakiś czas na znajome
miejsca. Tym bardziej, że byki z obrazów nieznanego artysty
ciągle nie dają mi spokoju...
|