Wkurza mnie polski - pożal się Boże - rap. Jaką receptę na
sukces mają rodzimi twórcy hiphopowi? Sądząc po efektach uważają,
że do tego by zostać raperem, wystarczy mieć automat perkusyjny
i tekst. Do rymu musi być ułożona jakaś historyjka zbuntowanego
małolata. Spośród rzeszy rymokletów szanse na wybicie się
ma ten, który wplącze w tekst jakąś "wiąchę". Dodatkowo
trzeba podlać wszystko seksualnym sosem. Oczywiście konieczny
jest jeszcze jakiś smarkacz, który to wszystko będzie firmował
własną, najczęściej nieogoloną paszczą. Niezbędna może się
okazać inwestycja w strój sportowy. Oczywiście na łeb trzeba
założyć dekielek z daszkiem. Zresztą jest to jeden z dowodów
niedowładu intelektualnego naszych "muzyków", polegający
na idiotycznym kopiowaniu tego, co pokazują w stacjach muzycznych.
Czy można inaczej? Można!
Od pewnego czasu jestem fanem niemieckiego rapu! Wprawdzie
nie umiem powiedzieć w tym pogańskim języku nic poza "auwidersejn",
ale w niczym nie przeszkadza mi to w odbiorze tej muzy. Co
tu dużo gadać, chłopaki zza Odry wiedzą, co oznacza magiczne
słowo ARANŻACJA. Nie wiem co można powiedzieć o tekstach,
ale jest jedna różnica między tym co robią raperzy nasi i
niemieccy. U tych drugich widać jakiś wysiłek muzyczny. Nie
dość, że wiedzą co to jest trąbka, to potrafią jeszcze rozróżnić
taktowanie na "dwa" i na "trzy". Może
nawet któryś wie, co to jest synkopa??? Taaak! Wie to
na przykład zespół Fettes Brot .
Widocznie goście z Fettes Brot nie spali na lekcjach muzyki,
które w naszych szkołach z oszczędności się likwiduje. Z drugiej
strony nie oszukujmy się, niemieckim raperom daleko do Prince'a,
ale przynajmniej ich dzieła nie polegają na darciu się nałożonym
na odgłos przypominający trzepanie dywanów, tudzież młot pneumatyczny.
Zresztą, może się mylę. W sumie można też znaleźć przykład
na kichę w wydaniu niemieckim (posłuchajcie grupy Deichkind:
).
Jestem jednak przekonany, że 95% naszych hiphopowców powinno
brać praktyki u swoich kolegów zza zachodniej granicy. Mogliby
się przydać przy noszeniu walizek.
|