Okładka - Jest taka sprawa... - Sprawy i zlewy - Tu byłem... - Podgląd - Podsłuch
Wizja lokalna - Zasady współpracy - Archiwum - Sprawcy

 



JEDNA TRZECIA CENY

Vice Sprawca




Mógłbym spędzać całe godziny w sklepach płytowych. Wciąż trudno w nich o fachową poradę, wybór jest czasami żenujący, ciągle na półkach z jazzem lądują przez ignorancję sprzedawców płyty z muzyką poważną - tylko dlatego, że na okładce jest nazwisko Keith Jarrett, itp., itd. Ale uczciwie trzeba przyznać, że i tak jest lepiej niż 5, 10 lat temu.

Zaczyna być po prostu normalnie. I prawdę mówiąc trochę szkoda, bo takie przypadki jak te, które przytrafiały się jeszcze niedawno będą się zdarzały coraz rzadziej. Mianowicie kompletną zagadką są dla mnie półki z płytami przecenionymi. Przegląd kompaktów zaczynam zawsze właśnie tam. Zdarzyło mi się na przykład za psie grosze kupić płytę z muzyką do filmu "Markiza". Absolutna perełka, która była do dostania za trzykrotnie obniżoną cenę. To wszystko jednak jeszcze nic - kilkanaście dni temu zdarzyło mi się znaleźć coś, co mnie za każdym razem wbija w fotel.
Z okładki wynikało bardzo niewiele: "The Black Madonna. Pilgrim Songs from the Monastery of Montserrat (1400-1420)". Pomyślałem sobie, że stare instrumenty, średniowieczne śpiewanie, trochę chorału - to klimat, w który warto zainwestować niecałe 20 złotych. Już pierwsze dźwięki zwiastują, że to jednak kompletnie coś innego.
Zachwycająco oryginalne jest brzmienie zespołu instrumentalnego, do tego chóru i w przedziwny sposób mistycznego głosu Belindy Sykes. Nigdy w życiu nie słyszałem o tej kobiecie. Śpiewa, momentami przekraczając granice krzyku Cuncti simus concanentes, kiedy indziej wydaje z siebie ledwo słyszalne dźwięki. Raz robi delikatne glisy, po chwili przechodzi przez skalę dźwiękową nieomal ćwierćtonami, wibracją wybija rytm A Madre do que a bestia. Nigdy, absolutnie nigdy nie zetknąłem się z czymś takim. Okazuje się, że Belinda Sykes jako oboistka skończyła Guidhall School of Music w Londynie - więc ma bardzo gruntowne "akademickie" wykształcenie muzyczne. Co więcej, na swoim koncie ma współpracę z najlepszymi zespołami barokowymi, lecz nie jako wokalistka, a właśnie oboistka. Na tym jednak nie poprzestała. Uczyła się śpiewu od bułgarskich wokalistek ludowych, jest znawczynią ludowych pieśni hiszpańskich, marokańskich, izraelskich i indyjskich. To doświadczenie słychać na płycie "The Black Madonna". Podobno niektórzy gdy słyszą jej śpiew nie wierzą, że jest Europejką.
Drugą osobą wysuniętą do solowych partii jest Bernhard Landauer. To tenor altowy. Słyszałem wielu facetów śpiewających w ten sposób, ale mimo to za każdym razem nie mogę uwierzyć, że tak może brzmieć męski głos Amours, ou trop tart me sui pris.
Wokalistom towarzyszy zespół Ensemble Unicorn. To moje drugie odkrycie. Instrumentalna muzyka średniowieczna kojarzyła mi się bowiem z często niezdarnymi wysiłkami pasjonatów-amatorów. Bardziej odbierałem takie granie jak "cepeliowską" stylizację niż żywe muzykowanie. Ensemble Unicorn pokazuje jednak taki pazur, że się zdumiałem. To fenomenalni instrumentaliści Cantiga de Santa Maria No. 77/119. Ich szefem jest Michael Posch. To kolejny przypadek pasji podpartej profesjonalizmem. Posch skończył Vienna Hochschule fur Musik und darstellende Kunst. Jako flecista występował z najlepszymi zespołami specjalizującymi się w grze na oryginalnych instrumentach z epoki. Teraz sam jest dyrektorem wydziału muzyki dawnej w konserwatorium wiedeńskim.
Czym są pieśni pielgrzymów z sanktuarium Montserrat? Ten klasztor swego czasu był jednym z wielu centrów pielgrzymkowych średniowiecznej Europy. 50 kilometrów na wschód od Barcelony Czarna Madonna była czczona w otoczonym skałami klasztorze benedyktynów. Mnisi zasłynęli z tego, że stworzyli u siebie silny ośrodek kultury muzycznej. Opracowywali sposoby notacji muzycznej, pisali traktaty o muzyce, zgromadzili bogate zbiory. Z tych właśnie zasobów czerpali twórcy płyty. Co ciekawe - benedyktyni zezwalali w swoim kościele nie tylko na śpiew i instrumenty, ale również akceptowali taniec. To tłumaczy, dlaczego płyta ma taki, a nie inny charakter. Chwilami swoim silnie akcentowanym rytmem i niezwykłym tempem przypomina dzisiejszą dyskotekę. Jest przez to bardzo łatwa do "strawienia".
Ale to tylko jedna strona medalu. Muzyka z Montserrat to bowiem nie tylko średniowieczna ludowa religijność, ale też bardzo głęboka mistyka. Momentami wręcz hipnotyczna. Kiedy słucham tych dźwięków i brzmień, nieomal czuję zapach knotów i wosku, kadzideł palonych przed ołtarzem, słyszę echo śpiewanej przez mnichów jutrzni, słowa żarliwej modlitwy przybywających z daleka pielgrzymów. A wszystko to na półce z przecenami.

 

Góra
 
Okładka



www.sprawa.pl
Wszelkie prawa zastrzeżone