Okładka - Jest taka sprawa... - Sprawy i zlewy - Tu byłem... - Podgląd - Podsłuch - Wizja lokalna
Zasady współpracy - Archiwum - Sprawcy

 



OGIERY Z DUNDAS EAST

Agnieszka Krupak




Klubów dla pań jest na świecie mnóstwo. Odwiedziłam w Kanadzie jeden z nich. To miejsce niezwykłe, gdzie można obejrzeć taniec erotyczny w wykonaniu doradcy finansowego lub striptiz sprzedawcy samochodów.

Wielkie, metalowe drzwi klubu "Stallions" (Ogiery) w Mississaudze koło Toronto bardziej przypominają wejście do ściśle strzeżonego obiektu niż do jaskini rozrywki. Podążam schodami w dół, i wpadam prosto na Alana, ochroniarza w eleganckim garniturze. Alan całuje mnie w dłoń i prosi, żebym usiadła przy stoliku, a sam rusza na poszukiwania Davida, właściciela nowo otwartego klubu dla pań. Sala jest niewielka, dwadzieścia stolików świadczy o tym, że imprezy są raczej kameralne. Scena na podwyższeniu, metalowe rury, lampy z migającymi w nich kolorowymi światłowodami i głośna muzyka tworzą specyficzny klimat. Za godzinę w tym miejscu zacznie się wyjątkowy spektakl.

Rozrywka na poziomie

David jest dokładnie taki, jakim go sobie wyobrażałam. Typowy ogier - po trzydziestce, południowa uroda, wysportowany, opalony, hollywoodzki uśmiech, modne ciuchy. Mówi wyraźnie, literacką angielszczyzną, nie przestając się uśmiechać.
Nim David wpadł na pomysł otwarcia w Mississaudze klubu dla pań, pracował w Los Angeles jako tancerz egzotyczny. W kalifornijskich klubach nabrał szlifów scenicznych. Kiedy wrócił do Toronto, chciał zatrudnić się jako tancerz w podobnym miejscu. I tu czekało go rozczarowanie. W całym mieście był tylko jeden klub dla pań, w dodatku z regułami, które mu nie odpowiadały.
"Wiem, że kobiety lubią tego typu rozrywki i mają potrzebę odwiedzenia miejsc, gdzie mogą się czuć swobodnie. Więc przyszedł mi do głowy pomysł na otwarcie klubu o wysokim standardzie, gdzie będą zatrudniani najlepsi tancerze, gdzie będzie piękna dekoracja i wspaniałe kostiumy sceniczne", mówi David.
Lokal znalazł w Mississaudze, przy Dundas East, jednej z głównych ulic miasta. Najpierw przystosował go do działalności scenicznej. W niewielkich pomieszczeniach na zapleczu urządził garderoby dla tancerzy. Zbudował scenę, zamówił dekoracje. Potem zabrał się za poszukiwanie "ogierów". Zamieścił ogłoszenia w torontońskiej prasie.
"Chciałem zapewnić rozrywkę na wysokim poziomie, gdzie tancerze będą też muzykami. Szukałem na przykład tancerza, który grałby też na saksofonie, i żeby artyści ogólnie potrafili robić coś więcej niż w innych tego typu klubach". Spośród wielu chętnych wybrał dziesięciu, których zatrudnił na stałe.
Praca w klubie jest dla chippendalsów zajęciem dodatkowym. Na co dzień pracują w zawodach skrajnie różnych od branży rozrywkowej. "Jeden z chłopaków jest mechanikiem samochodowym, inny strażakiem. Tańczy u nas doradca finansowy, dwóch trenerów osobistych i sprzedawca samochodów. Tu dorabiają sobie w weekendy, a także w czwartki. Czwartki są najbardziej lubiane przez panie", mówi David z uśmiechem.
W klubie ściśle przestrzega się określonych przez Davida reguł. Mężczyźni są wpuszczani tylko wtedy, jeśli towarzyszy im kobieta - obojętne, czy to żona, czy koleżanka.
W tygodniu David zajmuje się promocją "Stallions", oraz dopilnowuje wszystkich prac technicznych usprawniających prace klubu - to kwestie ogrzewania, nagłośnienia, dekoracji, kostiumów, rekwizytów, wyposażenia garderób, itp. Usprawnia też stronę internetową klubu, tworzy listy gości specjalnych i wystosowuje do nich zaproszenia. Przyznaje, że sam też jest tancerzem, i znaczą część dnia poświęca na próby i siłownię. Jak wszyscy pozostali panowie, stosuje specjalną dietę i codziennie chodzi na solarium.
David przyznaje, że kiedy wchodzi na scenę, przestaje być biznesmenem i szefem. Wtedy zamienia się w tancerza, który przyjął pseudonim sceniczny "Sebastian Steel".
Pytam go, czy kiedykolwiek przez lata pracy na scenie zdarzyła mu się jakaś spektakularna wpadka. David pospiesznie przełyka sok i parska śmiechem. "Tak, kiedyś wznieciłem pożar podczas występu", mówi.
To był jego popisowy numer - taniec z płonącymi pochodniami. Na scenie była okrągła taca, w której wzniecony był ogień. "Byłem półnagi, w skąpym kostiumie", opowiada David. "Podczas tańca niechcący przewróciłem płonącą tacę i ogień rozniósł się po całej scenie. Moje nogi zaczęły się palić. Nikt z gości na szczęście nie ucierpiał, tylko ja się poparzyłem. Spędziłem sporo czasu w szpitalu, a potem był żmudna rehabilitacja. Na szczęście udało się zapobiec trwałym bliznom, i teraz już nie ma żadnego śladu po tym zdarzeniu. Oczywiście, oprócz wstydliwych wspomnień".
Pytam Davida, jak ludzie reagują, kiedy słyszą, że jest z zawodu tancerzem w klubie dla pań, lub co gorsza - striptizerem. "W dwojaki sposób: albo zaczynają się śmiać, albo posyłają mi ganiące spojrzenie. Nigdy nie zdarzyła się jakaś inna reakcja. Kiedy się uśmiechają, to jest naprawdę miłe. Czasami mówią z niedowierzaniem: Jesteś striptizerem? Naprawdę? Ale fajnie!"

Nie jestem chłopcem na godziny

David przerywa opowieść i wita się z młodym mężczyzną, który pojawił się w klubie. To K.G. Max. "Prawdziwy artysta. Potrafi dać popis tańca, nie przestając grać na saksofonie", wyjaśnia David. "Posłuchaj, jak gra", mówi i zmienia muzykę.
Z głośnika sączy się spokojny jazz. K.G. Max podnosi saksofon i zaczyna improwizować. Jestem pod wrażeniem, bo gra naprawdę fantastycznie. Już wiem, dlaczego David szukał do swojego klubu nie tylko tancerzy, ale i artystów.
Zbliża się 21:00. Wkrótce zaczną schodzić się panie. Alan zaczyna prężyć się w drzwiach i wskazuje stolik pierwszym gościom. Dwie Azjatki, z wyglądu Koreanki, przyszły o wiele za wcześnie.
Po chwili do mojego stolika podchodzi David, z wysokim, wysportowanym mężczyzną. Damien ma 29 lat. Zaprasza mnie do swojej garderoby. W niewielkim pokoiku znajdują się wersalka, szafa, i wieszaki z kostiumami. Na stoliku taca ze świeżymi truskawkami. Pytam, czy ma jakąś specjalną dietę. "Nie, to do mojego popisowego numeru Szef kuchni. Publiczność go uwielbia", wyjaśnia.
Numer Szef kuchni polega na chodzeniu po sali i karmieniu kobiet truskawkami i bitą śmietaną. To jedyny kontakt fizyczny z publicznością, na jaki Damien sobie pozwala. Mówi, że trzyma się twardych zasad, które w jego profesji łatwo złamać.
"Czasami jest nieprzyjemnie, gdy panie, zwłaszcza, gdy są podekscytowane i po alkoholu, usiłują mnie dotykać lub drapać. Po zadrapaniach zostają ślady przez kilka dni i skóra nie wygląda dobrze, co jest problemem dla tancerza, który na scenie pokazuje się w 'niepełnym rynsztunku'" - mówi. Pytam, czy kiedykolwiek zdarzyła mu się jednoznaczna propozycja ze strony kobiet, które oglądały jego występy.
"Zdarza się, że po występie panie zapraszają mnie do siebie, lub wciskają mi do ręki karteczki z numerem telefonu. Niektóre proszą o randkę, lub choć spotkanie na kawę. Nie ma w tym nic dziwnego - takie jest życie, przystojni faceci podobają się kobietom. Jesteśmy tu, żeby zabawiać panie i, być może, czasami rozbudzamy jakieś fantazje. Zresztą, po to tu przychodzą".
Czy korzysta czasami z tego typu okazji? "Nie jestem chłopakiem na godziny, tylko tancerzem. Nigdy nie korzystam z takich zaproszeń. Jeśli jestem z kimś, to w stałym związku, i nie ma wtedy żadnych skoków w bok", odpowiada mężczyzna.
Od poniedziałku do czwartku Damien jest budowlańcem. Pracuje w firmie remontowej. Od czwartku do niedzieli zamienia się w tancerza i kulturystę. Pracuje w "Stallions", ale przyjmuje też zlecenia na prywatne imprezy w domach. Jak mówi, z dwóch powodów - dla przyjemności, i dla pieniędzy.
Dla Damiena dobry weekend jest wtedy, gdy zarobi około 500 dolarów. Przedstawia program artystyczny na wieczorach panieńskich, urodzinach lub babskich przyjęciach. Jego występ z reguły trwa pół godziny. "Nowa moda to przyjęcia rozwodowe. Panie są wtedy wyjątkowo szczęśliwe i rozluźnione. No i nie muszę się obawiać rozwścieczonego męża, co się czasami przytrafia moim kolegom po fachu", mówi ze śmiechem.
No właśnie, jak wygląda sprawa moralności i seksu w tej branży? "Zdarzyło mi się kilkukrotnie... mnie, i moim kolegom, że jakaś pani proponowała nam płatne spotkanie. To nie wchodzi w grę, absolutnie. Po pierwsze, to jest elegancki klub, i tego typu rzeczy są niedopuszczalne, a po drugie, gdybyśmy zaczęli godzić się na takie propozycje i pobierać za to opłaty, to już nie byłaby rozrywka, tylko... sama zresztą wiesz, co".
Damienowi zdarzały się też propozycje ze strony mężczyzn. Chodziło głównie o role w filmach dla dorosłych. To też nie wchodzi w rachubę.
Damien codziennie spędza na siłowni około 20 minut. Od lat jest na specjalnej diecie. Mówi, że dzięki swojemu wyglądowi zarabia na życie, więc troskę o ciało traktuje jako część przygotowania zawodowego.
- Jem często, ale małe porcje. Moja dieta to produkty sojowe, warzywa, owoce, mięso i odżywki proteinowe dla sportowców. Stałe posiłki przegryzam kanapką lub bananem. Unikam węglowodanów, zwłaszcza wieczorem bo otłuszczają sylwetkę. Ogólnie, nie jadam "białych" produktów. Sylwetka odwdzięcza mi się za stosowanie się do tych reguł. Mam świadomość, że dobrze wyglądam.

Taniec i nagie torsy

Wracam na salę, z której dobiega gwar i kobiece głosy. Czteroosobowy stolik zajęła grupa dziewczyn, z wyglądu około 25 lat. Dziewczyny często wychodzą z sali, oglądając się za przechodzącymi korytarzem tancerzami. Trzy panie, w wieku dobrze postbalzakowskim, sączą w kącie drinki. Jedna jest zdecydowanie starsza i rozgląda się nerwowo, jakby się obawiała, że nakryje ją ktoś ze znajomych.
K.G. Max wchodzi na scenę bez saksofonu, ubrany w dżinsy i koszulkę. Cztery dziewczyny przerywają rozmowę i wlepiają w niego oczy. Chłopak staje na scenie, odwraca się tyłem do publiczności, i nagle, jak małpka, przeskakuje ze sceny na oddalony od niej o kilka metrów metalowy filar. Jest na samej górze rury, zjeżdża na dół, i powtarza ten sam scenariusz. Kobiety są zachwycone i biją mu brawo. To tylko rogrzewka. K.G. Max podchodzi do stolików i każdą z pań cmoka w rękę. Koreanki uśmiechają się skrępowane, ale wyraźnie zadowolone. W drzwiach pojawia się David i zapowiada, że pierwszy występ rozpocznie się już za kilka minut. Do stolika obok dosiadają się dwie blondynki, na oko około pięćdziesiątki. Czują się swobodnie, zamawiają kolorowe drinki. W sali gaśnie światło i na scenę, w rytm muzyki country, wskakuje Sebastian Steel w stroju cowboya. Spod sceny bucha bezwonny dym. Sebastian rozpoczyna swój numer.
Po jego pierwszych ruchach widać, że jest zawodowym tancerzem. Panie klaszczą; Stalowy Sebastian co kilka ruchów pozbawia się jakiejś części garderoby. Zmieniają się piosenki, półnagi tancerz pokazuje numer na rurze. Z sali słychać oklaski. Striptiz trwa. Cztery młode kobiety zachęcającymi gestami zapraszają go do swojego stolika. Ubrany już tylko w same stringi mężczyzna rusza w głąb sali, całując kobiety w dłonie. Podchodzi do stolika, gdzie siedzą dwie blondynki. Jednej z nich zdejmuje z twarzy okulary i wyciera je o swoje slipki. Kobieta jest zachwycona. Slipki lądują w kącie sali, mężczyzna zakrywa się koszulą, która, z pewnością umyślnie, co chwila gdzieś mu "umyka". Azjatki próbują go dotknąć, ale Sebastian podchodzi do stolika, do którego był przyzywany. Tęga blondyna obejmuje go i piszczy z radości, kiedy mężczyzna bierze jej dłoń i przejeżdża nią po swoim opalonym, nasmarowanym olejkiem torsie.
Zmienia się klimat muzyki - na scenę wchodzi trzech tancerzy. Jeden z nich to Damien. Obserwuję go bacznie i już wiem, że na pewno jest lepszym kulturystą, niż tancerzem. A może po popisie "stalowego" cowboya tak mi się tylko wydaje?
Chłopcy tańczą kilka szybkich kawałków, tym razem w pełnym rynsztunku. Układ przygotowany był perfekcyjnie, więc rzeczywiście musieli ćwiczyć wiele miesięcy.
Po przyjemnym dla oka tercecie na scenie pojawia się Jesse Hawk, witany gorącymi oklaskami z sali. Wysoki, delikatne rysy twarzy, hinduska karnacja. Ubrany w mundur pokazuje klasyczny przykład tańca erotycznego. Po drugiej piosence, z kompletnego umundurowania pozostała na nim tylko czapka, którą zakrywał tę cześć ciała, na odsłonięcie której czekały panie. Kiedy stanął przy jednym ze stolików, siedzące przy nim kobiety dyskretnie zaglądały pod czapkę, która poruszała się dynamicznie wraz z tancerzem.
Po Jesse Hawku na scenie pojawił się K.G. Max, tym razem bez saksofonu, ale za to w kostiumie Zorro. Wysportowany, wygimnastykowany, odstawił swój popisowy numer, ze skokami ze sceny pod sufit i zjazdem w dół po rurze. Peleryna fruwała za nim jak wielki, czarny ptak. Sala zaczęła się zapełniać, coraz więcej krzeseł było zajętych. Byłam ciekawa, czy muzyk też pozbędzie się kostiumu, ale wtedy nade mną pojawił się Alan i szepnął mi do ucha: "Jakiś gentleman czeka na ciebie przy wejściu".
Kiedy wyszłam z sali, w drzwiach wejściowych klubu stał mój mąż. Odetchnęłam z ulgą - był kompletnie ubrany. Przyznam szczerze, że jeszcze nigdy tak nie ucieszył mnie widok jego bawełnianej bluzy i wysłużonych dżinsów. Jednak kobiety to stworzenia nieprzewidywalne - nigdy nie wiadomo, co nam sprawi największą przyjemność.

 

Góra
 
Okładka



www.sprawa.pl
Wszelkie prawa zastrzeżone